cykliczne porady dla sprzedawców, opinie ekspertów

Musi czuć adrenalinę

Wiele osób na pytanie, jak najchętniej spędza czas wolny od pracy, odpowiada: w sposób aktywny. I ma tu na myśli bieganie, pływanie, grę w siatkówkę i piłkę nożną albo jazdę na rowerze. Taka aktywność to jednak nic w porównaniu z pasją Katarzyny Sowy, partnerki Kolportera z Rzeszowa. Ona w chwilach relaksu wsiada do… samochodu rajdowego.
<br/ >

Katarzyna Sowa, partnerka Kolportera, przygotowuje się do kolejnego rajdu samochodowego
Katarzyna Sowa, partnerka Kolportera, przygotowuje się do kolejnego rajdu samochodowego

Przed sobą nie ma jednak kierownicy, lecz mapę i rozpiskę trasy punkt po punkcie. Pani Katarzyna pełni bowiem funkcję pilota, a kierowcą jest jej mąż. – To w ogóle ciekawie się zaczęło. Poznaliśmy się jako dzieci. Mieszkaliśmy w jednej klatce i często spędzaliśmy ze sobą czas – wspomina. Mąż od małego interesował się motoryzacją. Miał to po ojcu, który niegdyś startował w wyścigach samochodowych. Pasja zamieniła się w zawód – został mechanikiem, ale ciągle ciągnęło go do dynamicznej jazdy samochodem. A temu wszystkiemu bacznie przyglądała się pani Katarzyna.
 
Mam donośny głos
– Kolegowaliśmy się, więc brałam udział w jego przygodach. Mąż zaczął próbować swoich sił jeżdżąc po wiejskich terenach. W końcu powiedział, żebym wsiadła z nim do samochodu, to będę mu dyktować trasę. A że lubię adrenalinę, szybką jazdę, to się zgodziłam. Choć przyznaję, że wsiadałam ze strachem w oczach, ale też z głową na karku – podkreśla.
W pierwszym rajdzie amatorskim wystartowała mając 19 lat. Żeby do tego doprowadzić, sporo musiała się nauczyć.
– Przede wszystkim byłam odpowiedzialna za dokładne przygotowanie opisów tras. Po kolei oznaczałam zakręty, ich skalę trudności, szybkość z jaką należy je pokonać. To nie wszystko. Na szczęście mam donośny głos, mówię szybko, a to niezwykle istotne cechy. W samochodach tego typu silniki wręcz ryczą, więc trzeba przekazywać głośne komunikaty. Trzeba mówić też skrótowo, bo kierowca nie ma dużo czasu na reakcję – tłumaczy Katarzyna Sowa. To wymaga ogromnego zaufania między kierującym a pilotem.
Nic zatem dziwnego, że w końcu z koleżeństwa zrobiło się narzeczeństwo. – Zabawna historia. Byliśmy po jednym rajdzie, a mąż zachęcił mnie, żebyśmy poszli do restauracji. Byłam zmęczona, ale zgodziłam się. Gdy poszliśmy, chciał zamówić deser. Powiedziałam mu, że zwariował, bo jestem wykończona i już nawet nie mam siły mówić. Wtedy odrzekł, że wystarczy, żebym mu powiedziała jeszcze tylko jedno słowo. No i zadał sakramentalne pytanie… – wspomina. To była słuszna decyzja, bo jak przekonuje: gdy chłop ufa babie do takiego stopnia, to małżeństwo musi być udane!
 
Tylko tydzień w szpitalu
W ciągu tych kilkunastu lat nie obyło się oczywiście bez kryzysowych sytuacji. – Mieliśmy wypadek. Ktoś nie zabezpieczył odpowiednio trasy, wpadliśmy w poślizg, przekoziołkowaliśmy i z pięciu metrów spadliśmy do wody… Samochód był skasowany, ale nam na szczęście nic się nie stało. Tylko tydzień spędziliśmy w szpitalu… – zdradza bez emocji pani Katarzyna. Zapytana, czy wtedy nie zapaliła się u niej lampka ostrzegawcza, odpowiada: – Nie, to jest adrenalina, bez której nie potrafilibyśmy żyć.
Małżeństwo nie bierze jednak udziału w zawodowych wyścigach. One pochłaniają ogromne koszty, dlatego grupa fanatyków założyła swoją specjalną, amatorską grupę 40-osobową. Ścigają się na zamkniętych, niezamieszkałych terenach, mają swoje ulubione odcinki.
Jazda w takich rajdach wymaga dużych umiejętności, ale też odpowiedniego przygotowania samochodu. To działka męża. – Ja słabo się znam na technicznych sprawach. On to uwielbia. Samochód to jego kochanka. Często żartuję z niego, że znowu idzie mnie zdradzać i spędzać noc z inną… Gdy zbliża się wyścig, samochód jest ważniejszy ode mnie – śmieje się żona.
 
Maszyna podoba się mężowi
Dzisiaj sytuacja nieco się zmieniła, gdyż małżeństwo doczekało się potomka. Odpowiedzialność za jego los sprawia, że czasami zdejmują nogę z gazu. – Gdybyśmy się zabili, to dziecko straciłoby obu rodziców. To siedzi w głowie, dlatego jeżeli mąż widzi jakiekolwiek ryzyko wypadku, zawsze decyduje się ograniczyć prędkość – podkreśla.
To jednak nie oznacza końca pasji, ta w dalszym ciągu jest realizowana. Rzeszowianie szykują się do zakupu nowego samochodu. Obecnie poruszają się Peugeotem 406, wkrótce może je zastąpić Subaru. – Niezła maszyna, mężowi się bardzo podoba – przyznaje Katarzyna Sowa. A to oznacza, że w ich życiu pojawi się kolejna „kochanka”… – Ale nie mam nic przeciwko – mówi z uśmiechem.
 
Tomasz Porębski

Dodaj komentarz