W 1992 roku w Barcelonie Wojciech Bartnik wywalczył ostatni medal igrzysk dla Polski w boksie. W kategorii półciężkiej sięgnął po brąz, w drodze do którego pokonał świetnego Kubańczyka Angela Espinozę. W pojedynku półfinałowym sędziowie nieco przychylniejszym okiem patrzyli na Niemca – Torstena Maya i nieznacznie pokonał urodzonego w Oleśnicy na Dolnym Śląsku Polaka. Bartnik do dziś ma poczucie niedosytu, ale bardziej go martwi, że po nim nikt z rodaków nie wzbogacił medalowej kolekcji Polski na igrzyskach.
Trochę czasu już od pamiętnej Barcelony minęło. Dużo się zmieniło w polskim pięściarstwie?
Wojciech Bartnik: – Od paru lat widzę progres. Zawodnicy nie muszą się martwić, jak zdobyć pieniądze. Najlepsi, reprezentanci kraju, dostają stypendia i mogą się skupiać na podnoszeniu kwalifikacji. Zarząd Polskiego Związku Bokserskiego działa skutecznie i przekłada się to na wyniki. Na młodzieżowych Mistrzostwach Świata w Kielcach Kuba Straszewski doszedł do finału, gdzie powalczył z Kubańczykiem, dziewczyny też zdobyły kilka medali. Organizujemy na najwyższym poziomie duże imprezy w boksie olimpijskim. Jest z czego się cieszyć i liczę, że pokażemy się z dobrej strony na igrzyskach w Tokio.
Chciałbyś przestać być ostatnim polskim medalistą igrzysk?
– Cieszę się, że zdobyłem ten medal, ale już dawno powinniśmy mieć kolejny. Andrzeja Rżanego i Tomka Borowskiego skrzywdzono, nie rozumiem jak Tomek przegrał z Turkiem. Bardzo istotne jest to, żebyśmy byli widoczni w strukturach sędziowskich i też jest postęp. Będą nasi przedstawiciele w Tokio i to znaczy, że z nami się liczą. Przy równych pojedynkach to może pomóc Polsce, bo jesteśmy lepiej postrzegani.
Czego oczekujesz od turniejów bokserskich w Tokio?
– Damian Durkacz to bardzo ciekawy zawodnik i musi wygrać trzy pojedynki, by znaleźć się w strefie medalowej. Kwalifikacje były dla niego takim wymagającym przetarciem i wie co może poprawić. Liczę na jego dobre losowanie tak, by w pierwszej fazie nie trafił na Rosjanina, Kubańczyka czy Kazacha. W Barcelonie w 1992 roku musiałem wygrać w pierwszym pojedynku z młodym 19-letnim talentem z Portoryko. Potem pokonałem mistrza Afryki z Algierii. W ćwierćfinale trafiłem na legendę, Angela Espinozę z Kuby. Wygrałem z nim i miałem zapewniony medal. Niemca też powinienem pokonać. Wielokrotnie oglądałem walkę z Torstenem Mayem i uważam, że zostałem oszukany. Dotknął mnie może dwa, trzy razy. Spotkało się dwóch mańkutów i doszło do bokserskich szachów, a arbiter ugotował mnie dając dwa ostrzeżenia. Niemiec dostał sześć punktów w prezencie. Pozostał niedosyt. Wiedziałem, że wygrywam, a okazało się, że przegrałem. Gdy czujesz się lepszy, trudno jest pogodzić się z werdyktem. Po zwycięstwie z Espinozą byłem poobijany, lecz nie przejmowałem się spuchniętym okiem. Mając brąz pragnąłem walczyć o najwyższą pulę. Nie wyszło, niestety nie miałem na to takiego wpływu, jakbym chciał. Radość z medalu – owszem tak, ale smutek też, bo powinienem dostać się do finału.
Igrzyska w Barcelonie to największe przeżycie w twojej karierze?
– Musiałem utrzymywać wagę, a to wcale nie jest takie proste. Za wiele nie chodziłem po wiosce olimpijskiej. Skupiałem się na treningach. Waga mi leciała, ale trzeba było przecież coś jeść. Utrzymanie kategorii 81 kilogramów było trudnym zadaniem, ale mi się ta sztuka powiodła. Lepiej cierpieć miesiąc, a nawet rok, żeby były wyniki. Nie było mowy o sztucznym robieniu wagi, bo to potem się odbija. Drastyczne środki w tych kwestiach – nie było mowy w moim przypadku. Na następnych igrzyskach już tej wagi nie robiłem, ale zabrakło wyniku.
W 1992 roku utrzymywałeś kontakty ze sportowcami z innych dyscyplin?
– Czasami przychodziłem do misji polskiej. Każdego dnia byli tam nagradzani nasi medaliści. Mogłem sobie pozwolić na szampana bezalkoholowego, coś słodkiego, oczywiście symbolicznie. Wtedy polski boks i piłka nożna wywalczyły swoje ostatnie medale igrzysk. Byłem na finale piłkarzy z Hiszpanią. Gdy na Nou Camp w Barcelonie wszedł król Juan Carlos, biało-czerwoni stracili dwa gole. A wracając do boksu w Tokio, liczę także na Sandrę Drabik, bardzo dobrą zawodniczkę, mądrą kobietę, która wie, czego chce. Wielki talent ma wspomniany Durkacz. Chłopak się poprawił, a irytowało mnie u niego opuszczanie rąk. Sam tak kiedyś robiłem, choć głównie wtedy, gdy widziałem, że rywal nie ma szybkości, jest wolniejszy. Damian wziął sobie uwagi do serca i cieszy mnie to niezmiernie. W ostatnim okresie mamy dużo sportowych imprez z topu. Piłkarskie Euro, w którym nasza kadra zawiodła, teraz igrzyska. Żona się śmieje i mówi, że potrafię oglądać nawet szachy lub snookera. Lubię sport, rywalizację i liczę, że po Tokio dziennikarze będą dzwonić porozmawiać o kolejnych medalowych sukcesach Polski w boksie. Z przyjemnością się podzielę swoimi spostrzeżeniami.
Rozmawiał Jaromir Kruk / Fot. Kamil Bielaszewski