Portale korzystają z informacji zamieszczonej w prasie. Gdyby jej nie było, internet natychmiast stałby się pusty – mówi w rozmowie z „Naszym Kolporterem” Piotr Najsztub, dziennikarz tygodnika „Wprost”.
Zapytam wprost – przetrwa prasa drukowana?
Piotr Najsztub: – Sądzę, że tak. Był moment, gdy było już bardzo źle, cała sprzedaż jechała w dół. Ale teraz zauważam, że rynek przestał się kurczyć. Ten proces zahamował się na pewno na chwilę, bo nie wiem na jak długo. Szczególnie patrzę tutaj na rynek tygodników, gdyż tym zajmuję się od dłuższego czasu. Widzę, że jest pewna grupa czytelników, która na pewno będzie sięgać po prasę. Rośnie grupa ludzi, którzy są gotowi zatrzymać się i zwyczajnie pomyśleć. Przemyślenia są różne – są obawy o kryzys, kredyt czy też bezsensownie przeżyte życie. To szansa dla tygodników.
A dzienniki?
– One będą zmieniały swoją funkcje. Przestaną być nośnikiem informacji bezpośredniej, bo tutaj wszystko w stu procentach załatwia internet. Dzienniki zaczną się stawać elementem identyfikacji ludzi o podobnych przekonaniach. Powstaną takie plemiona, które będą sięgać po „Gazetę Wyborczą”, „Rzeczpospolitą” czy „Gazetę Polską Codziennie”, ze względu na swoje upodobania polityczne. To będzie taki odruch należenia do światopoglądu, a nie konieczność dowiedzenia się czegoś o najnowszych wydarzeniach. Plemiona w dziennikach będą szukały pogłębionych interpretacji tego, jak widzą świąt.
To wszystko można znaleźć jednak też w internecie. Jaki jest więc sens płacenia za coś, co jest w większości za darmo?
– Ja bym ludziom radził, żeby płacili. Szczególnie tym, co korzystają tylko z internetu. Niech oni wyobrażą sobie, że nagle z rynku znika „Wyborcza”, „Rzeczpospolita” czy też „Super Express” lub „Fakt”. Oni to momentalnie odczuwają, bo na przykład plotkarski portal Pudelek.pl nie ma o czym pisać. Portale korzystają z informacji zamieszczonych w prasie. Gdyby jej nie było, internet natychmiast stałby się pusty. Ta współzależność nie jest jeszcze obwarowana finansowo, ale kiedyś będzie. Internet będzie płacił na media drukowane i one się utrzymają.
Pan dużo czyta prasy?
– Dużo. Ale każdy dzień zaczynam od przejrzenia internetu. Jako że jestem już coraz starszy, to coraz wcześniej wstaję. O siódmej rano podchodzę do komputera i zaglądam do sieci. Tam przeglądam serwisy dokładnie w tej kolejności: „Super Express”, „Fakt”, „Rzeczpospolita”, Wyborcza.pl, Wirtualnemedia.pl, Wpolityce.pl, Pudelek.pl, Nocoty.pl. To już taki kanon. Ostatnio doszedł do tego serwis Stefczyk.info, bo chcę się dowiedzieć, co myślą o świecie moi adwersarze polityczni i jak daleko gotowi są napluć, między innymi na mnie.
To w takim razie, co pan kupuje?
– Na podstawie tego, co przejrzę w internecie, później dokonuję wyboru w kiosku. Wiem, czy tego dnia warto jest kupić jakąś gazetę, bo znajdę w niej coś dłuższego do przeczytania. Obowiązkowo kupuję za to sobotnio-niedzielne wydania „Rzeczpospolitej”, „Polski The Times” czy „Gazety Wyborczej”. Przeglądam też tygodniki. Wśród nich „Forum”, bo nie znam języka angielskiego i jest to jedyna szansa, żebym dowiedział się, o czym gadają na świecie.
Tabloidy na początek dnia traktuje pan niejako na przebudzenie?
– To cenne źródło wiedzy dla mnie, jako dla dziennikarza. Nie interesują mnie wymyślone historie w „Super Expressie” bądź „Fakcie”, lecz to, co politycy i celebryci za pośrednictwem i w porozumieniu zdecydowali się nam sprzedać tego dnia. To wiele mówi o tym, czego chciałyby obie grupy.
Dużo ogląda pan telewizji?
– Nie mam telewizora, dlatego jej wcale nie oglądam. Jako dorosły człowiek chyba tylko przez dwa lata w swoim mieszkaniu miałem telewizor. Nawet swoje programy widziałem tylko w trakcie montażu. Dlaczego nie oglądam? Chyba trochę ze strachu. Jeśli gdzieś wyjeżdżam i mieszkam w hotelu, a tam telewizor jest obowiązkowy, często go włączam. I czasem nie mogę się oderwać, mimo że lecą w nim kompletne głupoty. Obawiam się, że gdybym miał telewizję w domu, to oglądałbym ją cały czas, co uniemożliwiłoby mi wykonywanie innych zadań.
Jakie to zadania?
– Co tydzień przygotowuję wywiad do tygodnika „Wprost”, to i tak sporo. Czasami z sentymentu przeprowadzę też rozmowę dla „Vivy”. Sporo pracuję natomiast fizycznie, bo każdego tygodnia kilkadziesiąt godzin gotuję w swojej restauracji. Panuje tam duży spokój, to dobrze na mnie wpływa. Ja od lat żyję z gadania, a to bardzo niemęskie zajęcie. Gdy teraz coś ugotuję, wiem, że coś zrobiłem własnymi rękami, a ktoś to jeszcze zjadł i mu smakowało, to daje mi to poczucie podstawowego sensu.
Rozmawiał Tomasz Porębski