To bardzo doświadczeni handlowcy, którzy sprzedają prasę od co najmniej kilkunastu lat. Większość z nich jednak nie prowadzi saloników prasowych, a zwykłe kioski. I mówią, że to ma naprawdę duży sens, a taka forma sprzedaży dalej cieszy się dużym zainteresowaniem. Prezentujemy najlepszych kontrahentów Oddziału Śląskiego Departamentu Dystrybucji Prasy Kolportera.
Bali się dotknąć gazet
Magdalena Klimaszewska z Pszczyny:
Handlem zajmuję się od bardzo dawna, a sprzedawałam dużo rzeczy. Na prasę zdecydowałam się 12 lat temu, jednocześnie prowadząc też sklep innej branży. Przez ten czas dużo się zmieniło… Na początku klienci mogli kupować czasopisma tylko przez okienko, w sklepie został wydzielony niewielki fragment na prasę. Po półtora roku zdecydowałam się jednak na zmiany. Od tamtej pory kupujący mogli wejść do środka, a prasa zyskała dużo więcej miejsca.
I to był strzał w dziesiątkę! To był pierwszy taki salonik w Pszczynie. Oczywiście każdy do dobrego szybko się przyzwyczaja, ale na początku mieszkańcy podchodzili do nas z pewną nieśmiałością. Nie wiedzieli na przykład, czy mogą dotknąć gazet, czy nie dostaną za to bury… Potem oczywiście się to zmieniło, a kupujący bardzo docenili taką możliwość.
Dużo się zmieniło… Prasa się bardzo zmieniła – inna treść, wygląd, coraz więcej reklam. Inny jest również klient, który stał się bardziej wybredny i nie jest łatwo go zadowolić. Co trzeba robić? Przede wszystkim klient nie lubi zmian w saloniku, więc jego ulubione tytuły muszą zawsze być w tym samym miejscu. Ważna jest też oczywiście rozmowa – czasami trzeba przytakiwać, mówić, że ma rację, nie wchodzić w polemikę. Z wykształcenia jestem pedagogiem, więc wiem, że to właściwa droga.
Jestem optymistką – uważam, że sprzedaż prasy spadnie nieznacznie. Przynajmniej ja w swoim saloniku nie dostrzegam na razie wielkich różnic na minus. To dobry punkt, w centrum Pszczyny, więc na brak klientów nie narzekam. A przecież teraz prasę można kupić w każdym markecie. Mimo to ludzie chcą do mnie przychodzić!
Jestem bardzo zadowolona ze swoich wspaniałych współpracownic – pani Grażyny i Asi, z którymi pracuję od 20 lat. To dzięki nim to wszystko się tak dobrze rozwija. A ja czasami mogę uciec od rzeczywistości, by realizować swoją pasję. Jaką? Staram się co najmniej dwa razy w roku organizować krótkie wypady na żagle.
Nie pasuję na sprzedawcę
Adam Knysok z Chorzowa:
Chyba jestem najdłużej współpracującym partnerem Kolportera w oddziale, bo swoje punkty prowadzę od 1996 roku. Od początku związałem się właśnie z tą firmą i nie mam powodów do narzekań. Biznes rozkręca się, choć kiedyś było nieco lepiej, mieliśmy nawet sześć punktów. Dzisiaj ich liczbę zredukowaliśmy do czterech. To trzy kioski z okienkiem zlokalizowane na przystankach autobusowych i jeden sklep. Łącznie, oprócz mnie i żony, w sklepach tych pracuje siedem osób.
Sporo mówi się o tym, że małe punkty nie mają racji bytu. Nie zgadzam się z tym. W takich miejscach, jak przystanki, to właśnie kioski mają sens. Pasażer oczekujący na autobus może sobie w spokoju coś obejrzeć, a gdy mu się jakiś tytuł spodoba, to go kupić. A jeśli ktoś ma mało czasu, to też woli szybko załatwić coś nawet stojąc na zewnątrz niż wchodzić do środka.
Z zarządzaniem tyloma punktami jest trochę pracy, ale zdecydowanie wolę to od roli sprzedawcy. Powiem uczciwie – nie miałbym aż tyle cierpliwości do klientów. Dlatego zatrudniam ludzi, którzy pracę w handlu po prostu lubią. Bo przecież kontakt z klientem jest niezwykle ważny, to od niego zależy w głównej mierze sukces danego sklepu. I to, by spełniać jego oczekiwania. Przyznam, że zdarzały się sytuacje, gdy ktoś szukał na przykład danego tytułu, a ja jeździłem po innych punktach i go kupowałem. Wszystko po to, by wiedział, że u nas może załatwić wszystko. Wtedy wróci na pewno.
Nie mamy powodów do narzekań. Zresztą sądzę, że akurat kioski czy saloniki to takie punkty, które na pewno przetrwają na rynku. Wielki handel przenosi się do marketów, ale nie sprzedaż papierosów czy prasy.
Jest tylko jeden minus mojej pracy – w tygodniu praktycznie nie mam wolnego czasu. W weekendy już tak, dlatego wtedy lubię wpaść na basen, kręgle, albo do kina. Staramy się też organizować wyjazdy na narty, a latem nasz czas pochłania działka.
Blisko kopalni
Ilona Studnik z Knurowa:
W handlu pracuję od 20 lat, ale od półtora roku jestem właścicielką swojego kiosku. A jest to punkt nietypowy, bo usytuowany przy samej kopalni. Kiosk to zła nazwa, bo to raczej taki mini market. Klienci znajdą u mnie wszystko, czego potrzebują – prasę, kosmetyki, artykuły chemiczne, słodycze, napoje… Można by długo wymieniać.
To punkt, który jest przybudowany do portierni kopalni, a więc praktycznie każdy pracownik musi obok mnie przejść. To niewielkie pomieszczenie, dlatego muszę się nieźle nagimnastykować, żeby wszystko tutaj zmieścić. Po części dlatego zdecydowałam się na zmianę dostawcy prasy, bo poprzedni nie mógł zapewnić mi pewnego rodzaju asortymentu, chociażby spożywczego. A to jest dla mnie bardzo ważne. Odkąd rozszerzyłam ilość produktów, klienci jeszcze chętniej do mnie przychodzą.
Codziennie odwiedzają mnie ci sami ludzie. Ja nie mam praktycznie klientów z zewnątrz – wszyscy są pracownikami kopalni. Ale to ma swój ogromny plus, dzięki temu atmosfera w pracy jest rewelacyjna i bardzo miło mi się tu spędza czas. Wszyscy mówią do mnie po imieniu, przychodzą zagadać, zapytać, co słychać. A ja staram się im pomóc, gdy tylko tego potrzebują. Jeżeli ktoś na przykład chce kupić rękawice robocze, czyli produkt, którego nie mam, to już dzień później ściągam mu to do kiosku.
W pracy jestem codziennie już o 5 rano. Ta praca sprawia mi ogromną frajdę. Tutaj nie ma zgrzytów, ludzie są bardzo mili, a ja odwdzięczam się im tym samym. Chciałabym życzyć każdemu tak miłej atmosfery w swoich zakładach pracy. Kiosk jest otwarty do 19, ale popołudniami pomaga mi współpracownica. To istotne, bo w kopalni jest kilka zmian, dlatego pracownicy przychodzą o różnych godzinach i kiosk musi być otwarty. Po pracy jestem już bardzo zmęczona, dlatego brakuje sił na jakieś dodatkowe atrakcje. Zwłaszcza że po siedzeniu w kiosku muszę też załatwić sprawy organizacyjne, czy zorganizować dostawy do sklepu. Dlatego wieczorami cenię sobie spokojny relaks w domu.
Nie jestem nachalna
Dobrosława Kuczyńska z Mikołowa:
Na otwarcie saloniku zdecydowałam się, gdy byłam bezrobotna. 13 lat temu znajomi podsunęli mi pomysł, pomogli i postanowiłam spróbować. Trochę się tego bałam, bo wcześniej nie miałam żadnego doświadczenia w handlu ani żadnej handlowej wiedzy. Pamiętam, jak dziś, gdy dopytywałam ludzi o to, z kim powinnam się związać. Kilka osób poleciło mi Kolportera i to na tę firmę się zdecydowałam. To była trafny wybór!
Myślałam, że będzie mi ciężej na samym początku, ale tak nie było. Największy problem sprawiały mi… papierosy! Nie wiedziałam, że jest tyle marek, że są słabsze i mocniejsze. Długo musiałam się ich uczyć, żeby mieć pełną i kompleksową wiedzę na temat oferty. Z prasą było łatwiej, zaczynałam od niewielkiej ilości, żeby z czasem rozwijać ten asortyment. Dzisiaj już pewnym doświadczeniem mogę się pochwalić, ale w tej branży człowiek naprawdę uczy się przez całe życie.
Nie prowadzę saloniku, lecz kiosk z okienkiem. Nieco go zmodernizowałam i polepszyłam. Przede wszystkim poszerzyłam okno, żeby klienci nie musieli się tak mocno schylać, co sprawiało im problem. Do tego zamontowałam oświetlenie na zewnątrz, bo zdarzało się, że kupujący wsuwali mi portfel do środka, żeby w ogóle zobaczyć, jaką dysponują gotówką. Teraz już tego problemu nie ma.
Staram się, żeby klienci byli zadowoleni z mojej pracy. Nie jestem nachalna, niczego im nie wciskam. Lubię się uśmiechać, nie jestem konfliktowa i ludzie to zauważyli. Ja sama uwielbiam, gdy klienci przychodzą do mnie z uśmiechem na twarzy, choć nie zawsze jest to możliwe. Gdy widzę, że ktoś ma jakiś problem, to zawsze dopytuję co się stało, choć oczywiście nie w nachalny sposób. Martwię się o swoich stałych klientów.
A wolne chwile wykorzystuję na gimnastykę, na którą chodzę dwa razy w tygodniu. To doskonała forma rekreacji, z której tylko w mojej grupie korzysta 50 osób. Uwielbiam też wypady w góry ze znajomymi z dawnego zakładu pracy. Jestem również członkinią grupy tanecznej, często występujemy w różnych domach kultury. Na brak zajęć zatem nie narzekam!
Tomasz Porębski