Alina Janusz, kierownik Działu Rozliczeń Wydawnictw, w Kolporterze pracuje od 24 lat, czyli prawie od początku istnienia firmy. Weszła z ulicy i została. Zaczynała z zeszytem i długopisem w ręku, by z czasem przesiąść się przed komputer, a „stare dobre czasy” móc wspominać tylko w anegdocie.
Ponoć trafiła Pani do Kolportera prosto ze szkolnej ławki.
– Prawie. Skończyłam liceum ekonomiczne w Kielcach. To był rok 1991. Zaraz w wakacje zaczęłam szukać pracy. I znalazłam ogłoszenie, że właśnie taka firma szuka pracownika do biura.
Wysłała Pani CV?
– W tamtych czasach nie było CV, podań, listów motywacyjnych. Po prostu szło się na rozmowę. I ja – tak wprost z ulicy – poszłam. Pamiętam, że posadzili mnie przy komputerze, pierwszym i jedynym wówczas w firmie, aby sprawdzić, czy sobie poradzę. Chyba sobie poradziłam, bo od razu dostałam odpowiedź, że jestem przyjęta.
Jak wyglądała wówczas Pani praca?
– Rozliczałam punkty ze sprzedaży prasy. Program komputerowy do kolportażu dopiero powstawał. Wszystko więc trzeba było liczyć ręcznie. Kierowcy przywozili kwity dotyczące zwrotów… I tak codziennie to samo. Z czasem tytułów, które kolportowaliśmy, było coraz więcej. Stworzony więc został dział rozliczeń. Zajmowałam się w nim nadal rozliczaniem prasy, ale później już z wydawcami, a nie punktami. Dziś kieruję Działem Rozliczeń Wydawnictw. Zajmuję się kompleksową obsługą wydawców.
Dużo się przez te lata zmieniło w firmie?
– Ogromnie! Wszystko uległo diametralnej zmianie. Gdy dziś opowiadam w pracy, jak to kiedyś wyglądało, to wszyscy traktują tę opowieść raczej w kategorii żartu. Na początku mieliśmy po prostu zeszyty A4 do wszystkich rozliczeń. Protokoły pisało się na maszynach do pisania. Później był jeden komputer do dyspozycji. Z czasem przybywało ich coraz więcej, dzisiaj do wszystkiego mamy odpowiednie programy komputerowe. Teraz protokoły generują się automatycznie. Nie ma już tamtej ręcznej dłubaniny, wszystko jest zorganizowane, zespół informatyków reaguje od razu na nasze potrzeby.
Kolporter trochę się też rozrósł.
– Oczywiście. Na początku był tylko oddział kielecki, później też w Katowicach i Wrocławiu. Teraz jesteśmy w całej Polsce. No i siedziba. Zaczynaliśmy w małych budyneczkach, a dziś pracujemy w olbrzymim biurowcu.
Wraz z rozwojem firmy chyba przybyło Pani pracy?
– Właściwie to wręcz przeciwnie. Nie musimy już pracować na maszynach do pisania, ani zapisywać w zeszytach. Wszystko jest zautomatyzowane, skomputeryzowane. Więc tak naprawdę pracy jest mniej i szybciej się ją wykonuje.
Pracuje Pani w Kolporterze od 24 lat. Całe swoje życie zawodowe związała Pani z jedną firmą.
– Tak, i to chyba już do końca (śmiech). Nie wiem, jak się pracuje gdzie indziej, nie mam więc porównania. Ale też tego nie żałuję. Jestem zadowolona ze swojej pracy. Warto było odpowiedzieć na tamto ogłoszenie.
ozmawiała Monika Wojniak