Społeczno-informacyjne tygodniki lokalne trafiają do odbiorów w konkretnym regionie, są jednak ważne zarówno dla czytelników w powiecie lub gminie, jak i całego rynku prasowego.
W wielu powiatach w Polsce ukazuje się tygodnik regionalny, dostarczany do punktów sprzedaży przez Kolportera. Trudno nie docenić roli informacyjnej, edukacyjnej i społecznej tego typu czasopism: według badań czytelnictwa, po każdy egzemplarz lokalnego tygodnika sięgają cztery osoby.
– Mimo że pojedyncze wydania tygodników regionalnych nie są drukowane w wielkich nakładach, to wszystkie razem są ważną częścią rynku prasowego, nie może więc zabraknąć ich w naszej ofercie – podkreśla Adam Koszewski z Pionu Administracji Wydawnictw Kolportera. – Wiele z nich ukazuje się od kilkudziesięciu lat, stoi za nimi tradycja, są wpisane w historię danego region. Mają wierną grupę czytelników, dlatego nam jako dystrybutorowi prasy zależy, żeby dotarły do jak największej liczby punktów sprzedaży w powiatach i gminach.
Czas przemian
Tradycja – tym niewątpliwie szczycą się tytuły i wydawnictwa lokalne. „Nowiny Gliwickie” są na rynku od 1956 r., tak samo jak „Głos Zabrza i Rudy Śląskiej”, a wydawany w Tarnowskich Górach „Gwarek” od 1957 r. Przed rokiem 1989 r. większość tytułów tego segmentu należała do monopolisty, czyli koncernu RSW Prasa-Książka-Ruch. Po przemianach ustrojowych poszczególne czasopisma zostały przejęte przez spółdzielnie dziennikarskie lub prywatne spółki. Zmiany nastąpiły też po reformie administracyjnej w 1997 r., gdy liczbę województw zmniejszono z 49 do 17. Tygodniki, które dotychczas były dystrybuowane na terenie takich województw, jak siedleckie, chełmskie czy ciechanowskie, teraz ukazują na terenie kilku powiatów, należących do dawnych, nieistniejących już województw.
Lepiej niż ogólnopolskie
Wśród najlepiej sprzedających się tygodników regionalnych od lat na pierwszym miejscu utrzymuje się „Tygodnik Zamojski” (rok założenia 1979). Mało tego, chociaż „TZ” ukazuje się obecnie na terenie czterech powiatów (zamojski, biłgorajski, hrubieszowski i krasnostawski), sprzedaje się lepiej niż niektóre tygodniki ogólnopolskie. Średnia jednego wydania to 17 500 sprzedanych egzemplarzy (ZKDP). Jak to się udaje zrobić?
– Piszemy o sprawach, które interesują ludzi – odpowiada Michał Kamiński, który szefuje „TZ” od 1991 r. – Jesteśmy gazetą nie dla urzędników, tylko dla czytelników. A wbrew temu, co można by sądzić, naszego czytelnika średnio interesują informacje z posiedzenia Rady Powiatu w Biłgoraju czy o sporze sąsiedzkim w Hrubieszowie, zwłaszcza jeśli jest mieszkańcem Zamościa. Dlatego, gdy media informowały o zagrożonych wyginięciem gatunkach zwierząt w Australii, podjęliśmy ten temat. Podobnie było ze sprawą wzrostu cen – potraktowaliśmy temat szeroko, lokalnie i w skali kraju. Staramy się więc trafiać w aktualne zainteresowania naszych odbiorców i to cała tajemnica. Dlatego też co trzy-cztery lata organizujemy konkurs pn. „Romanse niezmyślone”. Częściej nie możemy, ponieważ przychodzi kilkaset prac, które potem publikujemy na naszych łamach. I czytelnicy, a zwłaszcza czytelniczki chętnie te opowieści czytają, bo to właśnie kobiety najczęściej kupują gazety.
Blisko ludzi
Jednak większość wydawców tytułów regionalnych uważa, że największa wartość ich czasopism to – obok tradycji – lokalność i bliski kontakt z czytelnikiem.
– Naszą siłą jest to, że jesteśmy na rynku od 30 lat, ale również nasza lokalność – potwierdza Jerzy Jurecki, wydawca „Tygodnika Podhalańskiego”. – Nie zajmujemy się polityką prowadzoną w Warszawie, tylko sprawami, które zajmują i bolą lokalną społeczność. Informacji i artykułów, które zamieszczamy na naszych łamach, miejscowy czytelnik nie znajdzie w prasie ogólnopolskiej. My żyjemy i pracujemy pomiędzy ludźmi, o których piszemy. A dla naszego czytelnika ważne jest to, co się dzieje w pobliżu jego domu, na sąsiedniej ulicy.
Hasło „Blisko ludzi” przyświeca ukazującemu się w Dębicy „Obserwatorowi Lokalnemu”. Gazeta np. zaprasza czytelników wspólnych akcji, takich jak wybór Człowieka Roku „Obserwatora Lokalnego”. Tygodnik ma charakter głównie informacyjny, ale nie stroni od komentarzy, felietonów, satyry. Bardzo dobry kontakt z czytelnikami utrzymuje także „Tygodnik Siedlecki”, do redakcji którego przychodzą zarówno tradycyjne listy, jak i maile z prośbami o interwencję, o zainteresowanie się tematem. Podobnie jest z wydawanymi w Rybniku „Nowinami”. Po ukazaniu się artykułu o schorowanym, przykutym do łóżka małżonkach, nad którymi się znęcał uzależniony od alkoholu syn, małżeństwu szybko znaleziono miejsce w domu opieki. A „Tygodnik Nadwiślański” (ukazuje się w części województw świętokrzyskiego i podkarpackiego), gdy pisze wydarzeniach ogólnokrajowych lub decyzjach, które zapadają w Warszawie, Kielcach bądź Rzeszowie, to przenosi je na lokalne podwórko i pokazuje, jaki będą mieć wpływ na życie lokalnej społeczności.
Własne stowarzyszenie
Regionalni wydawcy wiedzą, że w grupie łatwiej jest im działać. Dlatego w 1998 r. założyli Stowarzyszenie Gazet Lokalnych, które zrzesza 45 wydawców 78 polskich, niezależnych gazet lokalnych i 78 witryn internetowych.
– Jako Stowarzyszenie organizujemy cykliczne szkolenia dla dziennikarzy i wydawców, które służą rozwojowi prasy lokalnej – mówi Ryszard Pajura, prezes Rady Wydawców SGL, a zarazem wydawca „Obserwatora Lokalnego”. – Podobny cel przyświeca programowi „Media dla Demokracji”, w ramach którego SGL prowadzi projekty wspierające rozwój demokracji lokalnej, w szczególności rozwój lokalnych mediów. Program realizowany jest głównie poza granicami Polski, w krajach, w których panuje dyktatura lub została ona obalona.
SGL jest też organizatorem Konkursu SGL LOCAL PRESS, który ogłaszany jest nieprzerwanie od 2008 roku. O nagrody w licznych kategoriach dziennikarskich i fotograficznych ubiegają się dziennikarze lokalni. Zresztą przedstawiciele prasy są nagradzani w konkursach ogólnopolskich. Na przykład Jerzy Jurecki jest laureatem nagrody „Rzeczpospolitej” im. Dariusza Fikusa w 2003 roku . Został też Dziennikarzem Roku 2012 w konkursie organizowanym przez miesięcznik „Press”. Z kolei „Gwarek” otrzymał wyróżnienie za prasową okładkę roku Grant Front.
Warto podkreślić, że na informacje, które jako pierwsza podała prasa lokalna, nierzadko powołują się media ogólnopolskie. Tak było w ubiegłym roku, gdy „Gazeta Kołobrzeska” wpadła na trop seryjnego zabójcy kobiet, co zostało błyskawicznie podchwycone przez stacje telewizyjne i radiowe, a także inne gazety. I co istotne, wydawcy wychodzących w różnych regionach Polski tytułów potrafią być solidarni. Kiedy sąd zakazał „Tygodnikowi Zamojskiemu” publikowania krytycznych artykułów na temat spółki miejskich, teksty te na swoich portalach w geście solidarności zamieściło trzydziestu regionalnych wydawców (niedługo potem sąd uchylił zakaz publikacji dla „TZ”).
Problemy też są
Oczywiście, nie jest tak, że wydawcy czasopism regionalnych nie borykają się z żadnymi problemami. Zdaniem Ryszarda Pajury, najważniejsza jest niezależność wydawców regionalnych, czyli to, że nie są uzależnieni finansowo do samorządów czy instytucji zewnętrznych. Problemem są jednak koszty. – Żeby robić dobrą, niezależną gazetę lokalną, trzeba zatrudnić dziennikarzy, redaktorów, grafików, a to kosztuje tak samo, jak w przypadku gazet ogólnopolskich, które mają dużych, mocnych finansowo wydawców – mówi prezes SGL. – Wpływy z reklam i ze sprzedaży papierowych wydań nie zawsze są wystarczające, tylko czasami udaje się je rekompensować materiałami publikowanymi na portalach. Wiemy jednak, że nasi czytelnicy uważają informacje i reklamy ukazujące w wydaniach papierowych za bardziej wiarygodne od tych z internetu. Niestety, duże domy mediowe raczej omijają wydawców lokalnych, pozyskują reklamy przede wszystkim do tytułów ogólnopolskich. Dlatego jako wydawcy regionalni chętnie korzystamy ze wsparcia Biura Reklamy Gazet Lokalnych.
Jerzy Jurecki dodaje, że z punktu widzenia wydawcy tygodnika regionalnego problemem jest zmiana pokoleniowa czytelników. – Ci młodsi korzystają przede wszystkim z internetu i tam szukają informacji, także lokalnych – mówi. – „Tygodnik Podhalański”, jak większość regionalnych tytułów, ma w sieci swój portal. Nie mieliśmy wyboru, musieliśmy go uruchomić, bo w przeciwnym razie powstałyby inne konkurencyjne portale, które odebrałyby nam tych internetowych czytelników. Staramy się godzić wydanie papierowe z internetowym w ten sposób, że informacji z gazety nie dajemy na portal, albo robimy tylko zajawkę z odesłaniem do papierowego wydania, tak żeby internet wspierał drukowany numer „Tygodnika”. Jeśli chodzi o reklamy to zarabiamy i na papierowym, i na internetowym wydaniu, przy czym nasi reklamodawcy ciągle wolą to pierwsze.
Grzegorz Kozera