cykliczne porady dla sprzedawców, opinie ekspertów

„WERANDA” ma 25 LAT

O historii powstania i rozwoju „Werandy”, magazynu tworzonego z pasją i autentycznością, opowiada jego założycielka – Teresa Jaskierny.

Teresa Jaskierny Fot. Archiwum

Przypadek rządzi światem. Któregoś dnia siedziałam na werandzie mojego domu i przeglądałam jakieś zagraniczne pismo, pełne pięknych wnętrz, ogrodów i opowieści o nich. Pomyślałam, że fajnie byłoby wydać i u nas taki magazyn opowiadający nie tylko o urządzaniu domu, ale też o ludziach, którzy w nim mieszkają, o dekoracjach, które lubią, i o pasjach, jakie im sprawiają przyjemność. Tak narodził się tytuł pisma „Na werandzie” – czyli coś pomiędzy domem a ogrodem. Potem rozsądnie – już jako graficzka – skróciłam ten tytuł do jednego słowa „WERANDA”.
Od tego dnia zaczęliśmy szukać domów, które ciekawie wyglądają, w których ludzie czują się swobodnie i są szczęśliwi, zechcą je pokazać i opowiadać o swoich „miejscach na ziemi”.

Było to całe ćwierć wieku temu. Nasze wnętrza wyglądały wtedy zupełnie inaczej niż teraz. Żyliśmy w rzeczywistości, która dopiero otwierała się na świat… Powoli zamienialiśmy małe mieszkanka w blokach na większe albo na wymarzone domy. Ideałem wielu stał się wiejski dworek, portret przodka na ścianie i mieszczański dywan na podłodze. Ruszyły pierwsze aukcje z obrazami pełnymi ułanów, róż w wazonie, zachodów słońca, mebli z mieszczańskich domów i srebrnych cukiernic. Oczywiście byli i ludzie, którzy powoli zerkali w stronę tego co modne na świecie i, jak potrafili, przemycali tę estetykę do nas.

Postanowiliśmy więc w „Werandzie” nie narzucać żadnych mód i stylów, a pokazać wszytko to, co ludzie mają w domach, co ich cieszy i sprawia radość.

W pierwszych numerach „WERANDY” było więc wiele dworków, staroci, antycznych drobiazgów, o których opowiadał z pasją niezapomniany Franciszek Starowieyski. Były proste mieszkania urządzone ze smakiem, domy przyciągające elegancją.

Nie pouczaliśmy, nie krytykowaliśmy. Stosowaliśmy zasadę – dla każdego coś miłego. Bo chodziło o to, by każdy mógł odnaleźć w „Werandzie” jakiś wzór dla siebie. Traktowaliśmy naszych czytelników jak przyjaciół. Przyjacielowi nie powiesz: „A fe, co to za paskudny kolor masz na ścianie!”, dużo lepiej pokazać mu, jak można ją pomalować.

Myślę, że to podejście do czytelników dało rezultaty. Bardzo szybko nasz magazyn stał się tak popularny, że po roku – wydawania go jako dwumiesięcznik – drukowany był już co miesiąc. Dość szybko kupowało go niemal tyle czytelników, ile wydawanych było wszystkich innych luksusowych pism o wnętrzach razem wziętych…

Przetrwaliśmy załamanie rynku w 2008 roku, wyszliśmy, choć ciut poobijani, z ciężkich dwu lat pandemii. Trwamy nadal.

Jaka jest recepta na takie pismo? Po pierwsze musi być prawdziwe. „Weranda” nie jest kalką jakiegoś zachodniego magazynu przetłumaczonego na polski, wydawanego we wszystkich krajach świata i wrzucającego jakiś jeden materiał z Polski na okrasę… Ważne, by pokazać coś, co każdy zna i co może też mieć u siebie. Byśmy mogli zaglądać do takiego wnętrza i poczuć się tam mile widzianymi gośćmi.
A to wymagało innej niż dotąd fotografii, spojrzenia i estetyki… Pamiętam, że spędzałam długie godziny, tłumacząc, jak powinniśmy pokazywać ludzi w ich domach, ich ulubione miejsca, zwierzęta, kwiaty i aogrody.

Niektórzy fotografowie, stylistki i dziennikarze podśmiewali się z moich pomysłów, kpili, że wszędzie wkładamy psy, koty i dzieci. Ale inni szybko złapali, o co chodzi – z niezapomnianym, wspaniałym Rafałem Lipskim na czele, który niestety odszedł tak nagle i szybko…
Po drugie, udało nam się stworzyć świetny, zgrany zespół z pasją. Niektórzy są z nami od pierwszego numeru, tak jak Joasia Halena, prawdziwy tytan pracy i niezwykle utalentowana dziennikarka, czy Weronika Kowalkowska i Staś Gieżyński. Ja też wiem coś i o tworzeniu pism, i o wnętrzach. Przed „Werandą” wymyśliłam i wydawałam „Kobietę i Mężczyznę”, „Gwiazdy mówią” i „Wróżkę”. Mam dyplom ASP w Warszawie potwierdzający zawód architekta wnętrz i grafika. A gdy się wie, jak powinno wyglądać to, co się chce pokazać, i zna się gust czytelnika, połowa sukcesu za nami.

Dziś na czele pism wnętrzarskich naszego wydawnictwa, a więc i „Werandy”, stoi Kasia Sadłowska-Kittel – i to wielkie dla nas szczęście. Dzięki jej wszechstronności rozwijamy się i odnosimy sukcesy.

Czasy się zmieniły, nawet nie przypuszczacie, jak bardzo… Mieszkamy zupełnie inaczej niż 25 lat temu – i nic w tym dziwnego. Z zaściankowego kraju wypłynęliśmy w szeroki świat. Ludzie nie boją się nowości, przywożą pomysły na swoje domy z dalekich i bliskich podróży, wiedzą, co jest modne, piękne i wygodne… Bo dom musi być nie tylko piękny, ale i wygodny. Musimy mieć meble, na których możemy wygodnie się rozsiąść, piękne obrazy, funkcjonalne kuchnie.

Choć – ku mojej rozpaczy – dworek polski wyparła wiejska stodoła; na szczęście ludzie mają jeszcze tysiące różnych pomysłów na to, jak mieszkać. Kiedyś szukaliśmy wzorów do naszego pisma z trudem, dziś problem jest odwroty. Nie mamy tyle miejsca, by pokazać wszystko, co jest godne naśladowania. Przez te 25 lat nauczyliśmy się urządzać z prawdziwą elegancją i rozmachem, a nasi architekci i styliści słyną z talentu na całym świecie, wierzcie mi.

Kiedyś trudno było wejść do pięknych domów, ludzie obawiali się reakcji na ich bogactwo i smak, dziś nie ma takiego problemu – wszyscy są nam życzliwi, otwarci i chętnie dzielą się swoimi przemyśleniami i doświadczeniem.
Ważne dla nas jest też to, że oprócz wnętrz możemy pokazać życie w nich. Piękne drobiazgi, smaczne dania, artystyczne szczegóły, dobrą sztukę… Domy bez obrazów i pięknych detali są jak ogrody bez kwiatów.

„Weranda” jest żywym, nieustannie zmieniającym się obrazem tego, jak żyjemy, czego pragniemy i do czego dążymy… Mamy to wielkie szczęście, że nasi wierni czytelnicy są z nami od 25 lat.
Wszystkim więc, którzy nas czytają, przeglądają, a także sprzedają, w imieniu całego zespołu i wydawnictwa Te-Jot serdecznie, serdecznie dziękuję!

TERESA JASKIERNY