Wszyscy przekonują, że w dzisiejszych czasach właściwy kontakt z klientem jest podstawą przetrwania na rynku handlu prasą. Im się udało, bo zyskali sympatię kupujących, którzy wprost nie wyobrażają sobie zakupów bez wstąpienia do ulubionego saloniku prasowego. Prezentujemy najlepszych kontrahentów Oddziału Łódzkiego Departamentu Dystrybucji Prasy Kolportera.
Czekałam na zmiany
Monika Rudzka z Łodzi:
Z Kolporterem związałam się dwa miesiące temu. Wcześniej prasę dostarczał mi dystrybutor, ale do zmiany dostawcy byłam już przekonana od dość dawna. Czekałam tylko na pewne formalne możliwości. Mój salonik funkcjonuje za to od 1992 roku. Sprzedajemy w nim dużo tytułów prasowych, ale do asortymentu wprowadziliśmy też chemię gospodarczą i kosmetyki.
Ze zmiany partnera jestem zadowolona. Kolporter wprowadził bardzo ładne regały, które pozwalają na świetną ekspozycję towaru. Wcześniej nie wyglądało to tak dobrze. Regały od poprzedniego dystrybutora prasy były źle zaprojektowane i często zwijały lub zginały gazety. Tutaj wszystko jest świetnie przemyślane. Nie dość, że można ułożyć o wiele więcej tytułów, to są one po prostu bardzo dobrze widoczne dla klienta.
Przejęłam ten punkt po pewnym małżeństwie, które przeszło na emeryturę. Do handlu wdrożyłam się dość szybko. W takim miejscu najważniejsza dla klienta jest obsługa. Żeby przetrwać na rynku, możemy tylko i wyłącznie przyciągnąć ludzi naszym charakterem. I oczywiście sprawnym załatwianiem ich potrzeb. Klient musi liczyć na pewne udogodnienia, chociażby teczki. Wtedy wie, że nawet jeśli się spóźni, to i tak do jego rąk trafi ulubione czasopismo.
Jeżeli ludzie do mnie wracają, to jest to największą nagrodą i pozytywem tej pracy. Chyba mi się to jednak udaje, bo tych stałych klientów mam wielu. I to w różnym wieku, choć wiadomo, że zupełnie inaczej obsługuje się młodzież od ludzi starszych. Ci pierwsi kupują w biegu, ci drudzy mają więcej czasu, więc czasami chcą sobie jeszcze porozmawiać. Najwięcej sprzedaję prasy kobiecej, potem czasopism dziecięcych, a na końcu magazynów społeczno-politycznych. To też pokazuje pewien zakres moich klientów.
Po pracy lubię posiedzieć w spokoju i zwyczajnie odpocząć. Wtedy najchętniej sięgam po książki, które uwielbiam czytać. Najbardziej podobają mi się kryminały.
Mój ogród był wyróżniony
Irena Żerkowska z Głowna:
Ile to już trwa? 38 lat! Kiedyś oczywiście był to kiosk z okienkiem, ale teraz jest to typowy salonik. I mogę powiedzieć, że jestem bardzo zadowolona z tego, jak to wygląda. Współpraca z Kolporterem układa mi się bardzo dobrze, dzięki czemu klienci dostają wszystko to, czego potrzebują. To nie tylko prasa, ale też papierosy czy terminal doładowań prepaid i przyjmowania płatności za rachunki.
Jak się zaczęło? Tak jakoś wyszło… To naprawdę był przypadek, lecz praca przypadła mi do gustu. Proszę sobie wyobrazić, że przez te wszystkie lata tylko dwa miesiące byłam na zwolnieniu lekarskim! I to dlatego, że urodziłam córkę. Teraz zdrowie na szczęście dopisuje, więc mogę siedzieć i pracować!
A bardzo lubię pracować w tym miejscu. Kocham ludzi, a mam nadzieję, że ludzie kochają mnie. Czasami czuję się jak ksiądz na spowiedzi, bo klienci często mi się zwierzają, ale dla mnie to dowód ich zaufania. Ja zawsze wysłucham, a jeśli trzeba, to też coś doradzę. Bardzo miło jest mi w okresie świątecznym. Każdy przychodzi, składa życzenia, życzy wszystkiego dobrego. To taka piękna serdeczność. A na Dzień Kobiet zdarzają się nawet kwiaty od klientów!
Po pracy moją ogromną pasją jest działka. To prawdziwe hobby, któremu poświęcam dużo wolnego czasu. Pobyt na łonie natury to dla mnie prawdziwa odskocznia, świetnie się tam relaksuję. Mam naprawdę piękny ogród, który bierze udział w różnych konkursach. Niedawno zajęliśmy drugie miejsce w plebiscycie „Działkowca”, dwa lata temu pierwsze w „Moim Pięknym Ogrodzie”. Dużo wiedzy na temat pielęgnacji roślin zdobyłam w pracy, gdzie mam nieograniczony dostęp do prasy specjalistycznej i wszelkich ogrodniczych magazynów. Czytam wszystkie numery i wiele się z nich dowiaduję.
Jestem kociarą
Anna Chołuj z Łodzi:
Kiosk prowadzimy od 1983 roku, początkowo w Ruchu, ale osiem lat później przeszliśmy na własną działalność gospodarczą. Do Kolportera trafiliśmy, gdy ten przejął HDS, czyli z tą firmą współpracujemy od trzech lat. Warto jednak dodać, że kiosk istnieje właściwie od 1964 roku, czyli od chwili, gdy został postawiony blok, w którym się znajdujemy. Na początku obsługą kiosku zajmowała się moja mama, ale gdy przeszła na emeryturę, ja przejęłam jej obowiązki. To była moja pierwsza praca po ukończeniu szkoły.
Łatwo nie jest, bo konkurencja obok silna, mamy w pobliżu kilka hipermarketów, ale walczymy. Mamy dużo stałych klientów, którzy się do nas przyzwyczaili i chętnie nas odwiedzają. Oni nie muszą mówić, czego potrzebują, my to doskonale wiemy. Czasami pełnimy też funkcję „pogotowia ratunkowego”. Jeśli klient zapomni czegoś kupić, przychodzi do nas, bo ma tu najbliżej. Starsi ludzie też cenią sobie naszą lokalizację, bo nie mają siły na długie chodzenie. A do tego przerażają ich wielkie supermarkety. U nas czują się jak u siebie w domu.
Sympatia klientów jest dużą satysfakcją. Szczególnie miłe jest, gdy wybiorę się do jakiegoś urzędu lub lekarza i spotykam tam osobę, która u mnie robi zakupy. Wtedy widzę, że ma bardzo pozytywne skojarzenia związane z naszym kioskiem, bo od razu mogę liczyć na dużą pomoc. Uprzejmość sprzedawcy jest najważniejsza, bo to przyciąga ludzi na dłużej.
Kioskiem zajmujemy się na zmianę z siostrą. Wiem, że czasami w rodzinie zdarzają się różne nieporozumienia, ale u nas jest pełna zgoda. Dla mnie to najbezpieczniejsze rozwiązanie, bo wiem, że siostra mnie nie oszuka. A gdy ona siedzi w kiosku, ja mogę pozałatwiać różne sprawy, chociażby zdobyć towar.
W wolnym czasie uwielbiam zajmować się swoimi kotami – jeden ma roczek, drugi dwa lata. Są młode, więc bardzo rozrabiają, czasami potrafią coś zrzucić z szafek. Ale to mi nie przeszkadza. Kiedyś nie byłam tak przekonana do zwierząt, ale teraz mogę powiedzieć, że jestem prawdziwą „kociarą”.
Przyniosłem szczęście na 7 milinów
Szymon Szczypior z Koluszek:
Mój salonik nie jest wielki, liczy sobie 40 metrów. Prowadzę go od około dziewięciu lat we wschodniej części miasta. Koluszki są podzielone niejako na pół poprzez linię kolejową, która biegnie w samym środku miejscowości. Lokalizacja dobra – blisko jest urząd, kościół, dlatego na brak klientów nie mogę narzekać. Zwłaszcza że ten salonik Kolportera ma dłuższą historię. Przejąłem go po pewnym znajomym, który odszedł na emeryturę. Tym samym wielu stałych klientów zyskałem już na samym początku.
Wcześniej pracowałem w biurze, ale tutaj szybko się odnalazłem. Choć z handlem żadnej styczności nie miałem, nie okazało się to problemem. Na początku bardzo pomogli mi przedstawiciele Kolportera, którzy doradzali i odpowiadali na każde moje pytanie.
To mniej stresująca praca niż na etacie, a do tego bardzo przyjemna, bo ma się duży kontakt z ludźmi. Lubię tę niezależność. Niektórzy obawiają się przejścia na swoje, ale to chyba zależy od charakteru człowieka. Ja tutaj jestem sterem, żeglarzem i okrętem, co bardzo sobie cenię.
Zabrzmi to nieskromnie, ale klienci mnie chyba lubią. Do tego przynoszę im szczęście! W grudniu w moim punkcie padła sensacyjna wygrana w Dużym Lotku, wynosząca blisko 7 mln zł! To była ogromna sensacja w naszym mieście. O moim saloniku pisali w gazetach, fotografowali mnie z kuponem w ręku, a liczba klientów od tego czasu znacznie wzrosła. Wszyscy chcieli spróbować swojego szczęścia. Oczywiście dodatkowo to wykorzystałem, bo na początku na zewnątrz wywiesiłem duży baner z informacją o wygranej. Teraz można znaleźć plakaty, które przypominają o tym wydarzeniu.
Mam jednak jedną żelazną zasadę – staram się nie brać pracy do domu, choć w trakcie tygodnia jest to niełatwe. Weekend chcę mieć jednak wolny. Latem wykorzystuję go na rekreację – trochę biegam i jeżdżę na rowerze. Zimą wolne chwile spędzam bardziej stacjonarnie. Teraz na przykład odnajduję się w roli wujka. Moja siostra ma dwójkę małych dzieci, z którymi uwielbiam przebywać. To bardzo fajne, wdzięczne pociechy, a do tego lubią się bawić z wujkiem. Zawsze uśmiechają się i cieszą, gdy przyjeżdżam, więc staram się być z nimi jak najczęściej.
Tomasz Porębski