Brał udział w bitwie pod Stalingradem i w wojnie w Wietnamie. Bronił pociągu pełnego pieniędzy, albo flagi, która akurat była celem przeciwnika. Wbrew pozorom Krzysztof Miłoś, kontrahent gdańskiego oddziału Departamentu Dystrybucji FMCG Kolportera, nie jest weteranem wojennym. Po prostu uwielbia grać w paintball.
Jego przygoda z paintballem zaczęła się jakieś dwa lata temu. – Wciągnęła mnie narzeczona – przyznaje. – Wcześniej myślałem: banda chłopców biega po lesie. Ale zmieniłem zadanie.
Bo nie jest to takie sobie zwyczajne bieganie po lesie. Żeby gra miała sens, trzeba najpierw wymyślić scenariusz. Stąd właśnie wziął się m.in. Wietnam i Stalingrad. – To są gry scenariuszowe. Opieramy się na jakimś wydarzeniu historycznym albo np. na filmie. Ale nie trzymamy się jakoś bardzo ściśle prawdy historycznej – tłumaczy Krzysztof Miłoś. – To jest tylko baza wyjściowa dla gry.
Była więc także wojna w Afganistanie, ale również scenariusz oparty na filmie „Pociąg z forsą”. – Zawsze jest do wykonania konkretne zadanie – wyjaśnia pan Krzysztof. – To może być zdobycie pociągu z forsą, ale też np. obrona flagi czy generała, odbijanie zakładnika.
Cały dzień w lesie
W Polsce jest około 2 tysiące fascynatów paintballa, którzy regularnie grają. Mają swoje forum internetowe, na którym dzielą się doświadczeniami. Umawiają się też na spotkania, czyli po to, żeby pograć. – Gry są organizowane bardzo często, w różnych miejscach kraju. Ja jeżdżę na nie co dwa – trzy tygodnie – opowiada Krzysztof Miłoś. – Organizatorem jest zawsze któraś z drużyn paintballowych. Ja należę do drużyny Splat Nowy Dwór Gdański. Splat to pojęcie z paintballa. Oznacza ślad pozostawiony przez kulkę wypełnioną farbą.
Organizator opracowuje scenariusze gier. Np. Desant Tczew opracował grę opartą na wojnie w Wietnamie. Na początku jest szybki podział ról, ustalanie, kto się broni, kto atakuje. Po krótkiej odprawie drużyny ruszają do lasu i zaczyna się zabawa. – W ciągu jednego dnia rozgrywamy kilka różnych scenariuszy opartych np. na jednej bitwie czy wojnie. Zmieniają się zadania, cele. Bo przecież historyczna bitwa też nie trwała godzinę i była dynamiczna, działo się wiele rzeczy. Gramy, robimy pół godziny przerwy i zmieniamy scenariusz – relacjonuje pan Krzysztof. – Niektóre gry nie wymagają specjalnej scenografii. Ale inne tak, jak choćby przygotowywany przez nas „Pociąg z forsą”. Potrzebne są tory, no i pociąg.
Sińce zejdą, frajda jest zawsze
Paintballiści w pełnym stroju wyglądają prawie jak komandosi. Zakładają typowe wojskowe mundury, ciężkie buty. – Oczywiście konieczny jest marker, czyli „karabin”, do tego butla z powietrzem pod wysokim ciśnieniem lub tlenkiem węgla, magazynek – wylicza pan Krzysztof. – Do tego obowiązkowo maska, która chroni twarz. Są jeszcze rzeczy dodatkowe, takie jak łączność, radia czy krótkofalówki. Kule można zwykle kupić na miejscu, przygotowane przez organizatora gry. Ale można też mieć swoje.
Przynajmniej na początku trzeba trochę zainwestować. Dobry marker kosztuje 4–5 tys. zł. – Oczywiście można kupić i za 300 zł, ale jakość jest naprawdę zupełnie inna. A jak raz się zainwestuje w dobry sprzęt, to się z niego korzysta długo – mówi Krzysztof Miłoś. I dodaje, że wbrew obiegowej opinii paintball wcale nie jest męskim sportem. – Na gry przyjeżdżają całe rodziny. Bo jeśli przestrzega się zasad, to paintball nie jest niebezpiecznym sportem – podkreśla. – Podstawowa zasada to ta, że na polu nigdy nie ściąga się maski. Oczywiście trafienie kulą boli i pozostawia sińca. Ale sińce w końcu schodzą. A paintball to naprawdę świetna zabawa i dobry sposób na odstresowanie się po ciężkim tygodniu pracy.
Monika Wojniak