cykliczne porady dla sprzedawców, opinie ekspertów

Zmora fake newsów

Mijający właśnie rok 2020 był wyjątkowy dla wszystkich. Pandemia koronawirusa zmieniła świat, w każdym aspekcie jego funkcjonowania. Zmieniły się również media. Borykające się z wieloma problemami redakcje musiały dodatkowo stawić czoła jeszcze jednej epidemicznej pladze – fake newsom.

Fot. Getty Images

Można powiedzieć, że fałszywki w znacznym stopniu zdemolowały komunikację w 2020 roku. Najbardziej odporna na nie okazała się tradycyjna prasa, choć redaktorzy i dziennikarze musieli włożyć wyjątkowo dużo pracy, by weryfikować całą masę pojawiających się każdego dnia newsów.

Fala plotek, dezinformacji i manipulacji uderzyła ze szczególną siłą praktycznie równo z pandemią. Okazała się na tyle szkodliwa i niebezpieczna, że zwróciły na nią uwagę rządy wielu państw.

Unia Europejska ostrzega

Już w połowie marca Komisja Europejska poinformowała, że w państwach Unii zaobserwowano – wraz z rozprzestrzeniającą się pandemią – narastającą falę dezinformacji i manipulacji.  – Musimy wzmocnić walkę z fake newsami w kontekście pandemii koronawirusa, gdyż zagrażają one bezpieczeństwu naszych obywateli – stwierdziła na specjalnej konferencji szefowa Komisji Europejskiej Ursula von der Leyen. Rzecznik Komisji Europejskiej Peter Stano uzupełnił natomiast: – Zauważyliśmy, że nastąpił wzrost takich działań spoza UE,  szczególnie z Rosji lub z ośrodków, które działają w oparciu o Rosję, bądź są połączone w inny sposób ze źródłami prokremlowskimi.

Przedstawiciele Komisji Europejskiej stwierdzili, że posiadają dokumenty, z których wynika, że rosyjskie media zorganizowały „szeroką kampanię dezinformacyjną” skierowaną przeciwko państwom UE. Miała ona na celu wywołać panikę i podważyć zaufanie do rządów, w związku z szalejącą epidemią.

W strukturach unijnych w marcu br. została powołana grupa East StratCom, która zajmuje się monitorowaniem działań dezinformacyjnych Rosji. Fake newsy zalewały jednak coraz bardziej przestrzeń komunikacyjną – zwłaszcza w Internecie.

Nowe media, w tym przede wszystkim serwisy społecznościowe, okazały się wyjątkowo podatne na infekowanie fałszywkami. I dramatycznie skuteczne w ich rozpowszechnianiu.

Plotka stara jak świat

Wbrew pozorom fake newsy nie są zjawiskiem nowym. Wręcz przeciwnie – są niemal tak stare jak cywilizacja. Znane są np. powszechnie przypadki wykorzystywania ich w starożytnym Egipcie. Mechanizm ten zastosował np. faraon Ramzes II, który ok. 124 r. p.n.e., po nierozstrzygniętej bitwie pod Kadesz kazał ogłosić się zwycięzcą i triumfatorem. Dzięki umiejętnemu wykorzystaniu ówczesnych narzędzi komunikacji skutecznie przekonał swoich poddanych, że jest wielkim triumfatorem.

Przez kolejne stulecia różnego rodzaju plotki, pomówienia i dezinformacje były chętnie wykorzystywane tak przez rządzących, jak i ich przeciwników. Opinią publiczną próbowano manipulować od zawsze – z lepszym bądź gorszym skutkiem. Ale to właśnie XXI wiek okazał się wiekiem fake newsów.

Znakomitym nośnikiem dla fałszywych informacji okazał się Internet, a zwłaszcza serwisy społecznościowe. Informacje rozpowszechniają się w nich błyskawicznie i wykładniczo. Odpowiednio sformułowany, przykuwający uwagę, kontrowersyjny fake news upowszechniony przez jednego użytkownika rano, wieczorem może mieć już miliony odbiorców. Tak działa sieć. Co gorsza – do niedawna działanie to odbywało się praktycznie całkowicie poza kontrolą.

Serwisy społecznościowe długo broniły się przed zarzutami o niekontrolowane rozpowszechnianie fake newsów. Rzeczywistości nie dało się jednak czarować w nieskończoność. Problem narastał i stawał się coraz groźniejszy. Pojawiało się też coraz więcej organizacji i jednostek badawczych zajmujących się fake newsami. Przełomowy okazał się rok 2016 i wybory prezydenckie w USA.

Miliony kłamców

W czasie wyborów prezydenckich w USA w 2016 roku znacznie wzrosła liczba i zasięg fałszywych wiadomości. Wielu ekspertów i organizacji zwróciło uwagę na fakt, że fałszywki mogły mieć wpływ na wynik wyborów. Teza ta nie znalazła nigdy potwierdzenia. Potwierdzono natomiast, że Rosja finansowała sieć ok. 1 000 tzw. trolli internetowych, mających rozpowszechniać nieprawdziwe informacje na temat Hilary Clinton.  Wykorzystywali popularne serwisy społecznościowe, tworzyli też całe strony z fałszywymi informacjami. Ilość osób upowszechniających produkowane przez nich fake newsy szacowano na dziesiątki milionów…

Ujawnienie całej fake’owej machiny wpłynęło na zaostrzenie walki z fałszywkami. Zajmujące się tym organizacje i stowarzyszenia ostro skrytykowały serwisy społecznościowe za brak kontroli nad rozpowszechnianiem szkodliwych treści. W odpowiedzi giganci tacy jak Facebook czy Google wdrożyli wreszcie mechanizmy, mające na celu ograniczenie fake newsów – na przykład Facebook zaczął oznaczać niewiarygodne wiadomości i ostrzegać przed nimi czytelników.

Wdrożenie narzędzi walki z fałszywymi treściami zaczęło przynosić efekty. Zaledwie rok po uszczelnieniu systemu, w 2017 r., Facebook wykrył 30 000 kont odpowiedzialnych za rozprzestrzenianie dezinformacji na temat francuskich wyborów prezydenckich. Walka z fake newsami trwa cały czas. W październiku br. Facebook usunął z serwisu 1196 kont, 7947 stron i 110 grup, zlikwidowano także 994 profili na Instagramie. Z kolei YouTube w drugim kwartale 2020 r. usunął 11 milionów filmów, 2 miliony kanałów i ponad 2 miliardy komentarzy.

Wszystkie serwisy zauważyły również gwałtowny wzrost ilości fałszywych kont i fake newsów towarzyszący rozwojowi pandemii…

Sieć strachu

Od momentu wybuchu pandemii fali zachorowań towarzyszy rosnąca fala fake newsów. Już dziś wiadomo, że miały one wyjątkowo destrukcyjny wpływ na polskie społeczeństwo – nie tylko pogłębiły podziały, ale też u wielu osób wywołały strach, silny stres czy wreszcie – wiarę w niczym nieuzasadnione teorie spiskowe.

„Za pośrednictwem mediów społecznościowych, ale również telewizji, radia czy portali informacyjnych, dociera do nas ogromna liczba wiadomości na temat koronawirusa, w tym niestety również fałszywych. Temat niewątpliwie stał się pożywką dla twórców fake newsów. Bardzo często nawet nie zdajemy sobie sprawy z tego, jak poważne i negatywne konsekwencje może mieć dla społeczeństwa rozprzestrzenianie nieprawdziwych informacji” – ostrzega Stowarzyszenie Demagog, które od 2014 r. zajmuje się w Polsce walką z dezinformacją i fałszywymi informacjami.

Jak destrukcyjne może okazać się rozpowszechnianie fake newsów dla osób młodych i w średnim wieku pokazuje badanie naukowców z Uniwersytetu Jagiellońskiego – Franciszka Czecha i Pawła Ścigaja. W pracy „Popularność narracji spiskowych w Polsce czasu pandemii COVID-19” zauważają oni m. in. że „skłonność do wiary w narracje spiskowe w Polsce rośnie. Między rokiem 2014 a 2020 zmniejszyła  się  o  ponad  połowę  liczba  osób  cechujących  się  małą  spiskową  podejrzliwością (z 25% do 12%) a z drugiej wzrosła liczba osób z silnym natężeniem tej cechy (z 37% do 45%)”. Z przeprowadzonych badań wynika także, że najmniej osób z silną skłonnością do akceptacji narracji spiskowych znajduje się – inaczej niż we wcześniejszych badaniach – wśród starszych Polaków. Natomiast więcej osób akceptujących różnego rodzaju teorie spiskowe można znaleźć „wśród ludzi częściej czerpiących  wiedzę  o  współczesnych  wydarzeniach  z  mediów społecznościowych”

Tradycyjne media – prasa, radio, telewizja – w czasie pandemii okazały się więc nie tylko najbardziej wiarygodnymi źródłami informacji, ale i skuteczną odtrutką na toksyczne fake newsy.

Uodparnianie na dezinformację

Fake newsy to naturalny wróg rzetelnego dziennikarstwa. Nie tylko wprowadzają chaos, ale i podważają zaufanie do mediów. Dlatego wszystkie redakcje starają się je zwalczać.

Kampanię mającą powstrzymać epidemię dezinformacji rozpoczęła w maju br. „Rzeczpospolita”. Pod hasłem „Odporni na dezinformację” dziennik chce zwiększyć społeczną odporność na fake newsy.

„Fake news jest parainformacją. Ontologicznie nie różni się od newsa, to ta sama konstrukcja. Dla laików jest trudny do odróżnienia od newsa. Istotna jest intencja wprowadzenia nieprawdy. Jako społeczeństwo mamy ograniczone możliwości weryfikacji takiej informacji. Mamy natomiast możliwość sprawdzenia, czy źródło jest wiarygodne, i tak ocenić wartość informacji. W ciągu ostatnich lat z „Rzeczpospolitej” fake newsy do opinii publicznej raczej nie trafiły. To świadczy o naszych procedurach, które są ściśle przestrzegane, oraz o profesjonalnym podejściu naszych dziennikarzy do weryfikacji newsów” – napisał Bogusław Chrabota, redaktor naczelny dziennika, inaugurując kampanię.

Na potrzeby kampanii powstały trzy hasła reklamowe odwołujące się do najbardziej powszechnych źródeł i przyczyn powstawania fake news’ów: „Komentarze z forum czy komentarze ekspertów?”, „Znajomość fejków czy znajomość faktów?”, „Opinie szerowane czy opinie szanowane?” oraz hashtag #OdporniNaDezinformacje. Redakcja przygotowała również „Dekalog walki z dezinformacją”; publikuje także cykl wywiadów rozwijających każdy z punktów dekalogu – m.in. z Jakubem Bierzyńskim, prof. Jerzym Bralczykiem, Dorotą Gawryluk i Edwinem Bendykiem.

Przede wszystkim wiarygodność

Gwałtowny zalew fake newsów w okresie pandemii pokazał jak ważnym elementem społecznego systemu komunikacji jest tradycyjna prasa. Ścisłe przestrzeganie dziennikarskich standardów, odpowiedzialność za słowo, sprawdzanie i weryfikowanie informacji – tym dziś wygrywają ze światem mediów społecznościowych tradycyjne gazety i czasopisma.

– W „Gazecie Wyborczej” od początku jej istnienia obowiązują najwyższe standardy dziennikarskie, stąd nasza pozycja najważniejszej opiniotwórczej gazety w Polsce i w tej części Europy. W ciągu 30 lat zdarzały nam się oczywiście błędy – to nie do uniknięcia, ale były to niezwykle rzadkie przypadki, z których niezwłocznie wyciągaliśmy wnioski. Byliśmy więc zawsze i nadal jesteśmy mocno „impregnowani” na inwazję fake newsów – polegamy niemal wyłącznie na własnej sieci kilkuset dziennikarzy w 27 miastach w Polsce oraz na korespondentach zagranicznych. Najlepszym potwierdzeniem naszych starań jest fakt, że kilka tygodniu temu „Gazeta Wyborcza” otrzymała drugi rok z rzędu prestiżowy tytuł Top Marka 2020. Magazyn „Press”, firma Press-Service Monitoring Mediów i niezależni eksperci badali 500 marek z 50 branż. „Wyborcza” znów okazała się najsilniejszą medialnie polską marką. Warto też podkreślić, że nasi dziennikarze to także eksperci w swoich dziedzinach. Na przykład w dziale Nauka pracują osoby, które m.in. ukończyły studia medyczne i mają uprawnienia lekarskie – w czasie pandemii ich wiedza i wiarygodność są dla czytelników bezcenne – mówi Wojciech Bartkowiak, zastępca wydawcy „Gazety Wyborczej” (AGORA S.A.)
– Oczywiście, jak każda redakcja, działamy niekiedy pod presją czasu, ale nigdy nie publikujemy niesprawdzonych informacji. Jedynie w bardzo szczególnych przypadkach, jeżeli informacja może być niezwykle ważna – np. dla znajdujących się w pobliżu wydarzeń osób – i nie mamy jeszcze potwierdzenia w źródłach, może się pojawić zapowiedź tekstu. Jednak wówczas, jak inne, poważne redakcje na świecie – do takich się zaliczamy, uczciwie informujemy, że jesteśmy w trakcie weryfikowania doniesień i że za kilka minut pojawi się kolejna, głębiej sprawdzona wersja. Mówimy tu oczywiście o Internecie – w wydaniach prasowych presja czasu nigdy nie może nas zmuszać do publikowania niesprawdzonych newsów.   Takie metody pracy, obowiązujące w tradycyjnych mediach, a niekoniecznie w wielu internetowych portalach, sprawiają, że nasza wiarygodność zdecydowanie rośnie – szczególnie w tak nietypowych czasach, jak pandemia, kiedy odpowiedzialność za słowo waży podwójnie, a nawet poczwórnie – dodaje Wojciech Bartkowiak.

O szczególnej skrupulatności w tworzeniu materiałów dziennikarskich w czasie pandemii mówi również redaktor naczelny „Gazety Polskiej” i „Gazety Polskiej Codziennie” Tomasz Sakiewicz: – Od samego początku pandemii informacje przekazywane przez nasze redakcje mają jednoznaczny charakter są oparte na oficjalnych i potwierdzonych źródłach w osobach autorytetów naukowych. Wszystkie publikacje dotyczące pandemii są traktowane z wyjątkową surowością pod względem ich rzetelności dziennikarskiej, źródła pochodzenia i potwierdzenia. Nie publikujemy tekstów, które zachęcają do łamania dyscypliny w walce z epidemią i negujących najbardziej oczywistą wiedzę naukową. Kategorycznie rozprawiamy się i ujawniamy na łamach naszych pism fake newsy czy propagandę dezinformującą opinię publiczną i wskazujemy na źródła ich pochodzenia. Krytykujemy polityków, którzy podważają sens dyscypliny i działań ograniczających pandemię, pokazując szkodliwość takiego zachowania – zapewnia.

Nie zawsze musimy być pierwsi

Grzegorz Zasępa, redaktor naczelny „Super Expressu” i SE.PL (Time S.A.), zwraca uwagę na fakt, że pandemia i towarzysząca jej fala fałszywek mogą mieć nieoczekiwany skutek dla rynku medialnego:  –  Paradoksalnie zalew fake newsów stanowi szansę dla tradycyjnych mediów. Można to obserwować w USA, gdzie problem z fałszywymi treściami jest chyba największy na świecie. Świadomi użytkownicy Internetu gotowi są płacić za zweryfikowane treści. Mam nadzieję, że i u nas zaobserwujemy takie zjawisko na masową skalę – zauważa.

–  Pandemia przypomina wojnę ze wszystkimi jej atrybutami, dlatego wyzwala całe mnóstwo teorii spiskowych, ale jest też cynicznie wykorzystywana przez np. – delikatnie mówiąc – nieprzychylne nam państwa. Znawcy tematu twierdzą np., że większość fake newsów dotyczących koronawirusa ma swoje źródło na rosyjskich serwerach. Poleciłem swoim dziennikarzom, by w kwestiach pandemii korzystali wyłącznie ze źródeł oficjalnych w Polsce i uznanych mediów zagranicznych. Media tradycyjne, na szczęście, mają sposoby na weryfikowanie informacji. Fact checking to przede wszystkim korzystanie z więcej niż jednego źródła i ich krytyczna ocena. Wszyscy jesteśmy dziennikarzami i najbardziej na świcie kochamy być pierwsi! Ale ten wyścig jest bardzo niebezpieczny. Pamiętam jak jeden z portali uśmiercił Adama Słodowego (zmarł jakiś czas później), informacja natychmiast pojawiła się w wielu serwisach. Na szczęście moi dziennikarze wykazali się czujnością i przed publikacją zadzwonili do żony pana Adama. Okazało się, że czuje się dobrze. Podobnie było z informacją o pierwszym przypadku COVID19 w Polsce. Oficjalny komunikat ministerstwa poprzedziło kilka fake’ów. Dlatego nie zawsze musimy być pierwsi. Musimy być przede wszystkim wiarygodni – mówi Grzegorz Zasępa.

Dariusz Materek

Współpraca: Karina Zawadzka