Rozmowa z Jerzym Rzymowskim, redaktorem naczelnym „Nowej Fantastyki”.
Pierwszy numer „Fantastyki”, która w 1990 r. zmieniła nazwę na „Nowa Fantastyka”, ukazał się w 1982 r. Pismo było pierwszym w Polsce poświęconym wyłącznie fantastyce. Można powiedzieć, że było pismem założonym przez fanów SF i do fanów SF skierowanym. Czy tak jest również dziś? Jak przez lata zmieniał się charakter „Fantastyki” i „Nowej Fantastyki”?
– Przez lata „Nowa Fantastyka” nieustannie ewoluowała, bo zmieniał się sam rynek i konieczne było reagowanie, nadążanie za czasami. Nie zmieniło się to, że jesteśmy magazynem miłośników fantastyki, we wszelkich możliwych odmianach i formach tego gatunku (może tylko zwiększyła się liczba tych odmian i form), a także to, że poza publicystyką można znaleźć u nas opowiadania polskich i zagranicznych autorów. Staramy się, żeby z jednej strony nasze teksty wciąż potrafiły zainteresować ludzi, którzy doskonale orientują się w fantastyce, z drugiej zaś, żeby okazjonalnym fanom pokazywały jego bogactwo i różnorodność i zachęcały do głębszego wejścia w temat. Często trudno pogodzić ze sobą te skrajności, bo rozstrzał jest potężny, ale robimy co możemy. Teraz fantastyka stała się hobby łączącym pokolenia, a „Nowa Fantastyka” staje się lekturą przekazywaną z rodziców na dzieci.
W latach 80. i 90. XX w. czytelnicy poszukiwali kolejnych numerów „Fantastyki”, wędrując od kiosku do kiosku, a nakład sprzedawał się praktycznie na pniu. Sięgali po nią głównie ludzie młodzi, dla których była często jedyną możliwością kontaktu z literaturą SF, a później również fantasy. Jak przez te 40 lat zmieniał się odbiorca – czytelnik pisma? Kto dziś najczęściej kupuje „Nową Fantastykę”?
– Statystycznie patrząc, większość naszych odbiorców to osoby w przedziale 35-44, druga grupa to przedział 25-34 lata. Mniej więcej jedną trzecią czytelników stanowią kobiety i ten odsetek, co cieszy, stopniowo rośnie (widać to szczególnie wśród młodszych czytelniczek, gdzie procent kobiet jest większy). Według statystyk, do których mieliśmy dostęp, wśród naszych czytelników zaskakująco wysoki był procent osób z wyższym wykształceniem i studentów. W gruncie rzeczy jednak naszym czytelnikiem może być każdy – bo wyobraźnia nie ma ograniczeń.
Przez lata SF, fantasy kojarzyły się głównie z literaturą – w Polsce możliwość kontaktu z tymi nurtami zapewniały, w ograniczonym zresztą zakresie, książki i właśnie „Fantastyka”. Dziś szeroko pojęta fantastyka jest obecna w ogromnej ilości filmów, seriali, gier komputerowych – po części inspirowanych właśnie literaturą. Czy te nowe media spychają literaturę na plan dalszy? Jak można i z nimi rywalizować? Wielu młodym ludziom „Wiedźmin” kojarzy się dziś z serialem lub grą, a nie książką…
– Próba rywalizacji z nowymi mediami byłaby z góry skazana na porażkę. Ja widzę to raczej jako koegzystencję, współpracę albo symbiozę. Widać to doskonale na przykładzie choćby „Wiedźmina”: gry CD Projektu zachęciły ludzi do sięgnięcia po książki Andrzeja Sapkowskiego, a później serial Netflixa zrobił to samo dla książek i dla gier. A kiedy na 35-lecie publikacji „Wiedźmina” poświęciliśmy mu grudniowy numer z ubiegłego roku, również cieszył się on ponadprzeciętną popularnością.
Natomiast jeśli chodzi stricte o moje podwórko: przewagą internetu nad prasą drukowaną jest jego szybkość reakcji i aktualność. Z kolei nasz miesięcznik ma to, czego nieraz brakuje w sieci, czyli selekcję treści – bo w internecie każdy może opublikować cokolwiek, a u nas ograniczona objętość wymusza dobór tekstów, nie mówiąc o tym, że są redagowane językowo i merytorycznie. Papier nadal ma swój prestiż, internet jest medium bardziej egalitarnym, ze wszystkimi tego konsekwencjami, dobrymi i złymi.
Na łamach „Fantastyki” i „Nowej Fantastyki” debiutowało wielu znanych dziś pisarzy – m.in. Andrzej Sapkowski, Jacek Dukaj. Można więc powiedzieć, że pismo współtworzyło polską literaturę SF i fantasy. I zachowuje ten współtwórczy charakter do dziś. Jako jedno z nielicznych zachęca młodych autorów do przysyłania próbek własnej twórczości, umożliwiając im publikację. Jak wiele tego typu próbek twórczości trafia do redakcji? Jak wygląda proces ich oceny i kwalifikacji do opublikowania?
– Teksty początkujących twórców trafiają do nas głównie na dwa sposoby. Pierwszy jest oczywisty: autorzy wysyłają opowiadania mailem do Michała Cetnarowskiego, który prowadzi u nas dział prozy polskiej, on to wszystko czyta i odsiewa. Drugim, absolutnie bezcennym źródłem talentów jest społeczność fanowska skupiona wokół naszej strony internetowej fantastyka.pl. Ludzie, którzy publikują tam swoje opowiadania, oceniają je sobie nawzajem, przyznają wyróżnienia, organizują konkursy, a od paru lat także publikują antologie „Fantastyczne pióra” zawierające najlepsze teksty zamieszczone w serwisie. Ci autorzy trafiają na nasze łamy, a później wypływają na szersze wody. Wystarczy wspomnieć, że właśnie z fantastyka.pl wywodzi się Radek Rak, ubiegłoroczny laureat Nagrody Nike, a oprócz niego m.in. Marta Krajewska, Jacek Łukawski, Magdalena Kucenty. Każde z nich z powodzeniem wydaje kolejne książki, a z każdym rokiem lista robi się coraz dłuższa.
„Fantastyka”, a później „Nowa Fantastyka”, wypracowała sobie status pisma kultowego – zna ją w zasadzie każdy miłośnik SF. Ma swoich nawet nie tyle wiernych czytelników, co fanów. Jak buduje się tak zaangażowaną relację z czytelnikiem i jak później się ją podtrzymuje?
– Myślę, że po prostu trzeba stale pamiętać, że robi się to właśnie dla czytelników, dla fanów. Bez nich „Nowa Fantastyka” już dawno przestałaby istnieć. Trzeba być jednym z nich i tworzyć możliwie najciekawszy, angażujący magazyn. I trzeba być wobec nich konsekwentnie uczciwym – choćby po to, żeby wiedzieli, że jeśli coś recenzujemy i polecamy lub krytykujemy, to dostają rzetelną, niezależną opinię, której nikt sobie nie kupił. Jakiś czas słyszałem nawet o pracy magisterskiej badającej relacje między reklamami w naszym piśmie, a ocenami w recenzjach – analiza potwierdziła, że nie było żadnej zależności ocen od reklam. Jesteśmy nieprzekupni, a to ma dla czytelników duże znaczenie, bo buduje zaufanie w realiach, kiedy nieraz w innych mediach zacierają się granice między tekstami redakcyjnymi a sponsorowanymi laurkami.
Czasami zdarza mi się myśleć o tytułach prasowych, które zniknęły z rynku w ostatnich latach – a poległy przecież między innymi tak kultowe tytuły jak „Film”, „Playboy” czy „Cosmopolitan” – i mam poczucie, że sam fakt, że przetrwaliśmy do dzisiaj, w tak trudnych dla prasy czasach i w tak nieprzyjaznych warunkach rynkowych i gospodarczych, jest absolutnie fantastycznym osiągnięciem i dowodem, że „Nowa Fantastyka” to coś więcej niż zwykły miesięcznik – to fenomen. Ale ten fenomen nigdy nie istniałby bez ludzi: bez mojej najlepszej, zaprawionej w bojach ekipy redakcyjnej i współpracowników oraz bez czytelników, którzy wciąż chcą z nami być. Im wszystkim jestem za to nieustannie wdzięczny.
Kinga Szymkiewicz
Dariusz Materek