Łukasz Nowosielski menedżerem Kolportera jest od niedawna, bo pracę w tym charakterze rozpoczął dopiero w tym roku. Dlatego tak ważne w tym zawodzie doświadczenie dopiero zyskuje, choć przez ostatnie lata nie marnował czasu. Jak przyznaje, zawsze podpatrywał pracę innych menedżerów, by czerpać z niej najlepsze wzorce.
I znowu, jak to często bywa, wszystkiemu winna kobieta! To ona namówiła pana na pierwszy salonik prasowy.
– (śmiech) Dokładnie tak. O tym, żeby założyć salonik prasowy, pierwsza pomyślała moja żona. I tak naprawdę tylko jej mogę zawdzięczać, że się na to zdecydowałem i że dzisiaj jestem menedżerem firmy. Osiem lat temu, po jej długich namowach, zdecydowałem się sprawdzić ofertę Kolportera. Bo moja żona, choć pomysłowa, to nie jest taka odważna i oczywiście to ja musiałem zadzwonić. Potem jednak wszystko potoczyło się niezwykle szybko. Po tygodniu brałem już udział w szkoleniu.
Na jednym saloniku się nie skończyło.
– Zaczęliśmy od punktu w Rybniku, ale potem był drugi salonik, trzeci… Przez te wszystkie lata obsługiwaliśmy łącznie pięć saloników w różnych miastach Górnego Śląska, choć maksymalnie zarządzaliśmy trzema punktami jednocześnie. Dobrze odnaleźliśmy się w handlu. Ja wcześniej byłem przedstawicielem handlowym w firmie produkującej słodycze, a żona pracowała w biurze i potem niestety przez kilka miesięcy była bezrobotna. Okazało się jednak, że tamta decyzja była trafna.
Żona wciąż zresztą zajmuje się salonikami.
– Tak, nadal jest partnerką Kolportera i zarządza jednym salonikiem samodzielnie, a w drugim punkcie jest współwłaścicielką. I jest to salonik rodzinny, bo opiekuje się nim razem z siostrą, której również poleciliśmy taką działalność.
Pan postanowił zmienić pracę i został menedżerem firmy. Dlaczego?
– Gdy byłem partnerem, to obserwowałem pracę menedżerów, którzy opiekowali się naszymi salonikami. Wiedziałem, z czym to się je, jak to wygląda i na czym polega. Spodobało mi się to, dlatego gdy usłyszałem o rekrutacji, postanowiłem spróbować. Niestety, za pierwszym razem nic z tego nie wyszło. To mnie jednak nie zniechęciło. Przy drugiej rekrutacji ponownie wysłałem CV i tym razem, po kilku etapach i rozmowach, otrzymałem propozycję pracy.
Menedżerem jest pan jednak od niedawna.
– Wszystko działo się pod koniec ubiegłego roku, a rzeczywistą pracę rozpocząłem dopiero w połowie stycznia. Nie ma co ukrywać, że wciąż się uczę tego fachu. Kontakt z ludźmi nie sprawia mi problemów, raczej zawsze potrafiłem się z każdym dogadać. Nieco gorzej jest z pracą administracyjną, związaną z całą dokumentacją saloników. Nie miałem z tym nigdy do czynienia i musiałem się w to wdrożyć. Muszę przyznać uczciwe, że nie spodziewałem się, że będzie tego aż tak dużo.
Praca w terenie nie przeszkadza?
– Nie, to nie jest problemem. Owszem, muszę być ciągle pod telefonem i laptopem, bo ciągle partnerzy wysyłają do mnie maile z różnymi pytaniami. To jednak nie sprawia mi większych kłopotów, choć nie zawsze jest łatwo. Gdy byłem partnerem i obserwowałem pracę menedżerów, to myślałem sobie, że mają bardzo fajny zawód. Pojeżdżą sobie po okolicy, zajrzą do 5-6 saloników i z głowy. Teraz widzę, jak wiele trzeba wykonać też pracy biurowej. Czasami muszę ją zabierać do domu i po powrocie z terenu jeszcze odpisuję kontrahentom na maile. A do tego te wszystkie tabelki, wykresy… Ma to jednak swoje plusy – doskonale poznałem arkusz kalkulacyjny!
Wzoruje się pan na menedżerach, którzy kiedyś opiekowali się pana salonikami?
– Rzeczywiście, biorę to pod uwagę. Przez cały okres miałem kontakt z czterema menedżerami i od każdego czegoś się nauczyłem, coś podpatrzyłem. Dzisiaj staram się te wszystkie atuty łączyć w całość, żeby partnerzy byli zadowoleni ze współpracy ze mną.
Praca to jedno, ale czy wystarcza czasu na hobby?
– Oczywiście! Lubię amatorsko grać w piłkę nożną, razem z zespołem bierzemy udział nawet w rozgrywkach jednej z lig środowiskowych. Ale najbardziej lubię wyjazdy razem z bratem nad wodę, gdzie możemy w spokoju powędkować. Czasami spędzamy tam całe dnie, choć oczywiście coraz rzadziej możemy sobie na to pozwolić. Wtedy mogę się wyciszyć, zapomnieć o telefonach i mailach. To bardzo mi pomaga.
Rozmawiał Tomasz Porębski
Komentarz do “Arkusz w jednym palcu”
Znam gościa i ciesze sie, że sie mu udalo-gratuluje Panie Łukaszu. Żałuje, że w wywiadzie nie wspomniał Pan kto Panu pierwszą rolkę w drukarce wymienił:-)