cykliczne porady dla sprzedawców, opinie ekspertów

Zawód: dziennikarz

Rynek prasowy tworzą wydawcy, dystrybutorzy, drukarze i sprzedawcy. Ale wszyscy oni mieliby dużo mniej zajęć, gdyby nie dziennikarze, którzy swoimi publikacjami i zdjęciami zapełniają strony gazet i czasopism.

W Polsce jest ok. 10 tysięcy dziennikarzy, wliczając w to żurnalistów pracujących w prasie, radiu, telewizji i serwisach internetowych. Nas oczywiście najbardziej interesują dziennikarze prasowi, których istotą pracy jest pisanie m.in. informacji, relacji, artykułów publicystycznych, reportaży, wywiadów, komentarzy, felietonów, recenzji. Jak widać gatunków dziennikarskich jest sporo.

Dużo zagrożeń

Zacznijmy od tego, że dziennikarz to zawód wysokiego ryzyka. Jeszcze dwadzieścia lat temu wśród zawodów o najwyższej śmiertelności polscy dziennikarze byli na drugim miejscu, zaraz po górnikach. Przy czym o ile wśród górników przyczyną śmierci były przede wszystkim katastrofy w kopalniach, to dziennikarzy zabijał stres, a także, nazwijmy to, niesportowy tryb życia. Kto sam nie był nigdy dziennikarzem, może nie zrozumieć przyczyn stresu: codziennego wyścigu z czasem, by w porę napisać tekst i przygotować gazetę do druku (tzw. deadline, czyli z angielskiego „linia śmierci”), a także późniejszego lęku, czy nie popełniło się błędu, którego nie można już poprawić, ponieważ gazeta właśnie się drukuje. Najlepiej oddaje to powiedzenie fińskich żurnalistów, że błędy prawników skrywają więzienia, błędy lekarzy skrywa ziemia, a błędy dziennikarzy są drukowane na pierwszych stronach gazet.

Naturalnie, zagrożenia utraty życia i zdrowia są także inne. Najbardziej narażeni są korespondenci wojenni, zdający relacje z regionów objętych konfliktem zbrojnym. Według raportu organizacji Reporterzy bez Granic, w 2017 r. 65 zawodowych dziennikarzy, dziennikarzy obywatelskich i pracowników mediów zginęło na świecie z powodu swojej pracy. Wszyscy pamiętamy śmierć Waldemara Milewicza, reportera telewizyjnego, który został zastrzelony w Iraku przygotowując kolejną relację. Z kolei znany i ceniony fotoreporter Krzysztof Miller, który jako korespondent jeździł wszędzie tam, gdzie trwała wojna, zapłacił za swoją pracę ciężką depresją i w rezultacie śmiercią.

Ale dziennikarze bywają narażeni na niebezpieczeństwo również tam, gdzie nie toczą się wojny, w miejscu zamieszkania. Najnowszy przykład pochodzi zza południowej granicy, gdzie słowacki dziennikarz 27-letni Jan Kuciak został zastrzelony, wraz ze swoją narzeczona. Kuciak pisał o powiązaniach otoczenia premiera Roberta Fico z włoskimi mafiosami. Morderstwo wywołało na Słowacji poruszenie, premier i minister spraw wewnętrznych podali się do dymisji. W Polsce najgłośniejszą sprawą było uprowadzenie i prawdopodobne zamordowanie dziennikarza „Gazety Poznańskiej” Jarosława Zientary w 1992 r. Reporter badający afery gospodarcze zaginął w drodze do pracy 1 września 1992 r. Do dzisiaj nie znaleziono jego ciała, ani nie ustalono sprawców jego zniknięcia.

Pobicie jest niestety również wkalkulowane w ten zawód. Niedawno media informowały o pobiciu dziennikarzy „Gazety Krakowskiej” i „Tygodnika Podhalańskiego”.

Dziennikarstwo dociekliwe

Jest takie środowiskowe przekorne powiedzenie, że dziennikarz to człowiek, który nie zna się na niczym, ale musi znać się na wszystkim. To tylko częściowa prawda. Owszem, ogólna wiedza z różnych dziedzin jest wskazana, jednak wielu dziennikarzy ma swoje tematyczne obszary, w których się specjalizuje. Polityka, sport, kultura, ekonomia, prawo, technologie. Jest też szczególna odmiana dziennikarstwa, popularnie nazywana dziennikarstwem śledczym.

Piotr Pytlakowski z tygodnika „Polityka” od lat pisze o sprawach kryminalnych. Jest autorem i współautorem książek i scenariuszy filmowych opisujących świat przestępczy (m.in. „Alfabet mafii” wspólnie z Ewą Ornacką). Sam nie lubi określenia „dziennikarstwo śledcze” ani innych etykiet dotyczących tej profesji. – Jeśli już, to wolę mówić o dziennikarstwie dociekliwym, zawsze bowiem w naszym zawodzie powinno chodzić o ustalenie prawdy – podkreśla.

Pisał dla „Nowej Wsi”, „Przeglądu Tygodniowego” i „Gazety Wyborczej”, głównie na tematy społeczne. – W 1993 roku wybuchła przestępczość zorganizowana – wspomina. – To było zupełne nowe zjawisko: strzelaniny i porachunki mafijne, także w miejscach publicznych. Pracowałem wtedy w „Życiu Warszawy”, w redakcji powstała specjalna komórka, która miała zdiagnozować nieznane dotychczas w Polsce zjawisko. Stanąłem na czele tej grupki dziennikarzy. Pisaliśmy o gangsterach, a z niektórymi spotykaliśmy się osobiście, żeby uzyskać informacje, które mieli tylko oni. Posiadłem w tamtym czasie wiedzę o środowisku przestępczym i to zadecydowało, że zajmuję się tematyką kryminalną.

Piotr Pytlakowski przyznaje, że jego reporterska praca przypomina trochę policyjną robotę. – Trzeba mozolnie nizać fakty, docierać do świadków. Na pewno jednak nie można tego porównać z pracą prokuratora czy sędziego – zaznacza. – Dziennikarz nie może ferować wyroków, tylko przedstawiać fakty.

Czy nie obawia się o swoje życie? – Nie myślę o tym, w przeciwnym razie nie mógłbym pisać o przestępcach i mafiosach – odpowiada.

Co ciekawe, najważniejsza historia w zawodowej karierze Pytlakowskiego wcale nie wiąże się z tematyką kryminalną. – W latach 90., gdy na Bałkanach trwała wojna, jeździłem z konwojami humanitarnymi do oblężonego Sarajewa, kilka razy jako dziennikarz, a raz jako kierowca – opowiada. – Podczas jednego z wyjazdów spotkałem starszą panią, Polkę, która wyszła za Bośniaka. Mieszkali w zniszczonym garażu, niedaleko stadionu olimpijskiego, żyli pod ciągłym obstrzałem artyleryjskim. Wtedy obiecałem sobie, że zrobię wszystko, żeby ich stamtąd wyciągnąć. Zajęło to kilka tygodni, ale się udało dzięki łańcuchowi ludzi dobrej woli. Polski konsul z Zagrzebia wystawił obojgu paszporty i osobiście pojechał, żeby im je przekazać. Najpierw ściągnęliśmy do Polski ją, nieco później jej męża. Burmistrz Żoliborza załatwił im mieszkanie, IKEA podarowała meble… Małżonkowie pozostali już w Polsce, a dla mnie, z oczywistych powodów, to jest właśnie najważniejsza sprawa w karierze…

Satysfakcja z pisania o sporcie

Dziennikarze sportowi, szczególnie telewizyjni i radiowi, należą do najbardziej rozpoznawalnych. Ale „sportowcy” z prasy też mogą liczyć na popularność. Paweł Wilkowicz z serwisu Sport.pl to obecnie jeden z bardziej cenionych i znanych polskich dziennikarzy sportowych. Pisze komentarze, przeprowadza wywiady prasowe i wywiady wideo w internecie z najbardziej znanymi sportowcami i trenerami. To właśnie podczas rozmowy z nim Justyna Kowalczyk opowiedziała o swoich zmaganiach z depresją. Ten wywiad Wilkowicz uważa zresztą za najważniejszy w swoim zawodowym dorobku.

Dziennikarzem został w 2001 r., jeszcze na studiach. – Studiowałem stosunki międzynarodowe i kolega namówił mnie, żebyśmy poszli na praktyki studenckie do Polskiej Agencji Prasowej. Potem ktoś polecił mnie komuś innemu i tak trafiłem do magazynu „Viva Futbol!”, a jeszcze później do działu sportowego „Rzeczpospolitej” – wszędzie po drodze spotykając wielu fajnych ludzi. Dzisiaj najbardziej się cieszę, że nie zostałem dziennikarzem politycznym – śmieje się.

Wilkowicz jest autorem biografii Roberta Lewandowskiego, autoryzowanej przez piłkarza, a kilka miesięcy temu został laureatem Nagrody im. Bohdana Tomaszewskiego, przyznawanej przez magazyn „Press”. W uzasadnieniu napisano m.in., że „Paweł Wilkowicz to ekstraklasa wśród dziennikarzy sportowych młodego pokolenia. W mediach tradycyjnych występuje jako ekspert od piłki nożnej i sportów zimowych, w mediach społecznościowych doskonale relacjonuje i trafnie komentuje. Zawsze z taktem i bez zbędnej egzaltacji. Ma ogromną wiedzę o świecie, która pozwala mu poruszać się swobodnie po tematach ze sportem związanych tylko okazjonalnie. (…) Zdobył zaufanie nie tylko czytelników, ale też sportowców”.

Paweł Wilkowicz przeprowadza popularne wywiady wideo z cyklu „Wilkowicz Sam na Sam” – można je obejrzeć w serwisie Sport.pl. Jednak na pytanie, co dostarcza mu najwięcej satysfakcji w zawodzie dziennikarza, odpowiada bez wahania: – Pisanie. Przeprowadzenie wywiadu telewizyjnego wymaga zgrania terminów z rozmówcą i kamerzystami, co nie zawsze jest łatwe, a kiedy piszę, jestem tylko ja, komputer, czasami telefon. To mi najbardziej odpowiada, poza tym uważam, że każdy powinien robić to, co umie najlepiej. W swoim zawodzie lubię również te chwile, gdy jako pierwszy mogę opowiedzieć czytelnikom ciekawą historię – dodaje Paweł Wilkowicz.

Reportażysta słucha

W Polsce reportaż prasowy czy literacki ma długą i chlubną tradycję. Melchior Wańkowicz, Ksawery Prószyński, Ryszard Kapuściński, Wojciech Giełżyński, Hanna Krall, Małgorzata Szejnert, Krzysztof Kąkolewski – to nazwiska reportażowych klasyków, znane również za granicą. Jednak ich młodsi koledzy po piórze nie mają się czego wstydzić. Wśród najbardziej utalentowanych jest Marcin Wójcik. Zaczynał w „Gościu Niedzielnym”, obecnie jest reporterem „Gazety Wyborczej”, publikującym też w „Dużym Formacie”. Na koncie ma dwa zbiory reportaży „W rodzinie ojca mego” i „Celibat”. Tak opowiada o swojej pracy:

– Praca reportażysty polega głównie na słuchaniu. Z tego słuchania powstaje reportaż. Jak się nie wsłuchasz w człowieka, to nic nie powstanie, nawet jeśli potrafisz świetnie pisać. Reporter wyłapuje słowa klucze, z nich buduje historię. Trzeba jeszcze sprawić, by ten który opowiada, chciał opowiadać, otworzył się, czuł się swobodnie. Stawiam na normalność, bezpośredniość, bez względu na to, czy rozmawiam z księdzem, posłem, profesorem czy chłopem. Ludzie widząc „normalnego dziennikarza”, normalnie rozmawiają.

– Reporter musi włożyć sporo wysiłku, by znaleźć taką historią, która nadaje się na reportaż, a jednocześnie zaciekawi czytelnika – kontynuuje Marcin Wójcik. – Nie napisałbym reportażu o giełdzie, o tych cyfrach, ludziach w białych kołnierzykach. No, chyba że miałby to być tekst o jakimś prezesie, który postanowił przychodzić do pracy w różowym dresie, by tym sposobem ocieplić wizerunek giełdy.

Reportaż jest czasochłonny. Kiedy pisałem o uczelni ojca Rydzyka, musiałem się tam zapisać. Studiowałem podyplomowo przez cztery miesiące, co drugi tydzień wsiadałem do pociągu i jechałem na weekend do Torunia, do ojca Rydzyka. Było to dość męczące.

Największą frajdę mam, kiedy mój tekst pomaga. Po reportażu o złym traktowaniu pracowników w sklepie bezcłowym na lotnisku, minister pracy zlecił kontrolę. Kiedy napisałem o tym, jak pewien proboszcz molestował ministranta, sprawą wreszcie zajęła się diecezja. Czasami nie ma ani dobrych, ani złych zakończeń. Opisuje się historię, by pokazać pewne zjawisko. Tak jak w książce „W rodzinie ojca mego” napisałem reportaż o słuchaczu „Radia Maryja”, który zamordował żonę, bo ona słuchała „Zetki” – kończy Marcin Wójcik.

Od kultury do technologii

Jakub Wątor, który zaczynał pracę w lokalnej redakcji, może być natomiast przykładem udanego rozwoju kariery dziennikarskiej. – Moje przyjście do „Gazety Wyborczej” w Kielcach było nieco przypadkowe – wspomina. – Pisałem w magazynie kulturalnym, a w kieleckiej „Gazecie” większość załogi się rozchorowała, więc zadzwonili do mnie. W ten sposób już od 9 lat związany jestem z tą samą firmą. Przez pierwsze lata zajmowałem się głównie kulturą, co zaowocowało utrzymywanymi do dziś wspaniałymi relacjami z artystami, co cenię sobie szczególnie.

W 2013 postanowiłem jednak rozwinąć skrzydła i przeniosłem się do krajowego działu gospodarczego „GW” w Warszawie. Tam pisałem o handlu i e-commerce. Coraz bardziej wciągał mnie świat technologii, poznawałem ludzi, rozpocząłem wyjazdy.

W końcu redakcja zdecydowała się stworzyć samodzielny dział technologii w „Gazecie”, a ja byłem naturalnym kandydatem na jej szefa. Dziś mamy pięcioosobowy zespół, własny serwis www.wyborcza.tech i piszemy o tym, co lubimy najbardziej – o grach, cyberbezpieczeństwie, innowacjach. Co najmniej raz w miesiącu jestem za granicą, bo firmy technologiczne non stop organizują ciekawe eventy na całym świecie. W ten sposób odwiedziłem Kubę, Etiopię, USA, Izrael i większość krajów w Unii Europejskiej. Pisanie wychodzi mi na dobre – przyznaje Jakub Wątor.

Czy dziennikarz może być obiektywny?

Grzegorz Sajór, który przepracował w TVP 26 lat (był m.in. wydawcą „Wiadomości”), teraz pracuje w Nowa TV, jest także publicystą miesięcznika „Press”, piszącym o środowisku dziennikarskim. Pytamy go, czy według niego możliwe jest dzisiaj dziennikarstwo obiektywne?

– Spotkałem niedawno znajomego, który po wielu latach zamienił pracę w tradycyjnych mediach na świat internetu. „To zupełnie inny świat – ocenił znajomy. – Tu nikt nie zastanawia się, czy ktoś dany tekst czyta… Nikt nie czeka na jakieś wyniki oglądalności. Tu reakcja jest natychmiastowa. Wrzucasz na stronę i widzisz… Coś się czyta (czytaj: klika) albo nie!”. I jako przykład podał historię tekstu o proteście lekarzy rezydentów. Sprawa ważna, ale ile można mówić o tym samym? Siedzą i protestują. News mało atrakcyjny. A informować trzeba. Dziennikarz napisał więc tekst. Wydawca umieścił na stronie. I.. się nie klika. Co robić? Zmienić tytuł! Specjalista od wymyślania chwytliwych nagłówków wpadł na genialny pomysł. Zamiast czegoś w rodzaju: kolejny dzień protestu lekarzy, po chwili na głównej stronie portalu pojawił się tytuł: „Tego nie zobaczysz w TVP INFO!”. I choć w tekście nie zmieniono nawet przecinka, zaczął się klikać jak najbardziej atrakcyjna i gorąca informacja. Interesujące… prawda?

Tylko czy to ma jeszcze coś wspólnego z dziennikarstwem? – pyta retorycznie Sajór. – W którym coraz mniej chodzi o to, by dotrzeć do newsa, a bardziej o to, jak go sprzedać. A gdzie w tym wszystkim obiektywizm dziennikarski? Coraz częściej słychać, że dziennikarz nie musi być obiektywny. Wystarczy, że będzie bezstronny i rzetelny. Nawet jeśli przyjmiemy, że to prawda… To zapytajmy, czy bezstronni mogą być dziennikarze, którzy często są bardziej podzieleni między sobą niż politycy? Czy bezstronny może być dziennikarz, który wcześniej był rzecznikiem partii? Czy bezstronnym można nazwać dziennikarza, którzy zaprasza do studia gości reprezentujących tylko jedną polityczną opcję? Czy bezstronny może być dziennikarz, który wie, że to jego życiowe pięć minut, także pod względem kasy, która co miesiąc trafia na jego konto?

Dziennikarzy rozlicza się dziś za polityczne sympatie… Ktoś jest nasz albo go nie ma. Pozostaje tylko mieć nadzieję, że jeszcze nie wszystko stracone. Kiedyś wypożyczalnie video miały zabić kina. Na szczęście nie zabiły. Może więc ocalony zostanie także bezstronny, rzetelny i obiektywny dziennikarz, który pisze nie tylko po to, by ktoś to klikał… – mówi Grzegorz Sajór.

Grzegorz Kozera

 

Dodaj komentarz