Ich doświadczenie handlowe jest bogate. Swoje kioski, saloniki i sklepy prowadzą od kilkunastu, a nawet kilkudziesięciu lat. Przez taki kawał czasu branżę prasową poznali od każdej strony i wiedzą, jak osiągnąć sukces i dobre wyniki. Prezentujemy najlepszych sprzedawców, którym prasę dostarcza Oddział Podlaski Departamentu Dystrybucji Prasy Kolportera.
U mnie dostaną wszystko
Jarosław Sztejter z Suwałk
Wszystko zaczęło się… dwadzieścia jeden lat temu! Najpierw prowadziłem tylko punkt totolotka na podstawie umowy agencyjnej. Potem zasady się zmieniły, musiałem teren wydzierżawić i rozpocząć własną działalność. Miało to jednak swoje plusy, bo mogłem rozszerzyć zakres usług. I wtedy zdecydowałem się wprowadzić prasę. Na początku związałem się z Kolporterem, potem na chwilę przeszedłem do innego dystrybutora i wróciłem do dawnej firmy. Dlaczego podejmowałem takie decyzje? Przyznam się szczerze, że dzisiaj nawet nie pamiętam… To było bardzo dawno.
W moim saloniku klienci znajdą między innymi prasę, zabawki, bilety czy karty doładowania. W dalszym ciągu mam też punkt totolotka, można u mnie również zapłacić rachunki i skorzystać z punktu ksero. Ta ostatnie cieszy się dużym powodzeniem. W przeciągu ośmiu lat już trzy razy musiałem kupować kserokopiarkę, bo poprzednie zużyły się od częstego korzystania.
Dzisiaj prowadzę dwa punkty prasowe. Jeden na bazarze, drugi na osiedlu. Zdecydowanie lepsze wyniki osiąga ten drugi. Kiosk bazarowy, z racji charakteru miejsca, jest czynny stosunkowo niedługo, najwyżej do godziny 15. Potem jest zamykany, bo w pobliżu zwyczajnie nie ma ludzi. Do tego drugiego klienci przychodzą nawet późnym wieczorem, rano jest ich dużo mniej. Dlatego uznałem, że nie ma sensu wstawać w środku nocy i otwieramy go dopiero o godz. 8.
Nie narzekam na charakter pracy, rola sprzedawcy mi odpowiada. Mam ciągły kontakt z ludźmi, przez tyle lat poznałem ich już na wylot. Niestety, niektórych już nie ma razem z nami… Taka kolej losu. Co ciekawe, mój salonik jest usytuowany po drugiej stronie osiedla od miejsca, gdzie mieszkam. I dzisiaj dużo lepiej znam swoich klientów niż sąsiadów! Chyba mnie polubili… Staram się spełniać ich oczekiwania. Gdy czegoś nie mogą u mnie kupić, zawsze staram się to ściągnąć do saloniku.
Ludzie to doceniają. Czasami rozmawiają ze sobą: „Nigdzie tego nie możesz kupić? Na pewno dostaniesz to w totolotku!”. I przychodzą do mnie z różnymi życzeniami, czasami jestem w szoku, czego oczekują od zakupów w takim małym punkcie.
W wolnych chwilach wyjeżdżam 20 kilometrów od Suwałk, gdzie posiadam działkę. To duży teren, 2,5 ha, a obok jest jezioro, nad którym uwielbiam wędkować. Staram się też dwa razy w roku jeździć nad morze.
Pomysł zrodził się z… nudy
Irena Koronkiewicz z Białegostoku
Moja historia jest dość zabawna. Siedziałam w przychodni, czekałam na wizytę lekarską i strasznie się nudziłam. Doszłam do wniosku, że nie jestem w tym osamotniona. Chciałam sobie coś kupić do czytania, zabić czas i nie miałam gdzie. Pomyślałam, że przydałby się tutaj kiosk. Gdy wróciłam do domu, powiedziałam o tym mężowi. On podłapał temat i zaczęliśmy działać. Dużo było z tym formalności, ale po pół roku mogliśmy otworzyć nasz punkt.
Stanął na parkingu – obok jest przychodnia, blisko szpital, ale naszymi klientami są nie tylko pacjenci i lekarze, lecz także mieszkańcy okolicznych bloków. Lokalizacja wpływa jednak na nasze godziny pracy, bo kiosk jest otwarty maksymalnie do godziny 16. Później traci to sens, bo plac pustoszeje.
W tym miejscu jesteśmy już od 12 lat. Początki wspominam dzisiaj ze śmiechem, ale wtedy miałam niezłego stracha! Nigdy wcześniej nie pracowałam w handlu. Na szczęście umiałam podejść do ludzi, sama obsługa kiosku też nie sprawiała mi trudności. Wszystko ma swoje plusy i minusy, ale ja tę pracę naprawdę bardzo polubiłam.
Działalność w takim miejscu ma swoją specyfikę. Na osiedlu sprzedawca w większości zna swoich klientów i ich preferencje. Mnie odwiedza bardzo dużo ludzi przyjezdnych, a wiadomo, że co człowiek, to zupełnie inne zainteresowania. Dlatego nie mogę wyliczyć, że tego dnia sprzedam określoną liczbę danego tytułu. U mnie te wartości są bardzo zmienne, dlatego muszę być elastyczna pod względem doboru asortymentu. Wiele zależy też od pory roku, gdyż na przykład w wakacje odwiedzało mnie dużo dzieci.
Praca nie jest męcząca, ale na pewno czasochłonna. W tym miesiącu miałam tylko jedną sobotę wolną. Takie chwile staram się wypełniać kontaktem z naturą, najlepiej na świeżym powietrzu. Wtedy dbam o swoje roślinki w ogrodzie, to sprawia mi dużą satysfakcję. Teraz idzie zima, ale absolutnie nie oznacza to rozbratu z przyrodą. Przez najbliższe miesiące będę dbała o kwiaty w domu. Najważniejsza w moim życiu jest jednak rodzina, to jej poświęcam najwięcej czasu. I zdrowie, jak ono będzie dopisywać, to wszystkie przeciwności losu można pokonać.
Klient ma mało czasu
Andrzej Warpechowski z Białegostoku
23 lata! Od tylu już lat prowadzimy naszą działalność. Na jej rozpoczęcie moją żonę namówiła koleżanka. Na początku funkcjonowaliśmy na zasadach dzierżawy, ale od 1993 roku przeszliśmy na własność. I wtedy związaliśmy się z Kolporterem. Dzisiaj prowadzimy aż cztery punkty prasowe, a kiedyś było ich nawet pięć.
Sporo czasu spędzam w samochodzie, ponieważ muszę jeździć po hurtowniach i oczywiście „obskoczyć” wszystkie swoje kioski. Mam ustaloną trasę, którą pokonuję praktycznie każdego dnia. Liczy ona 30 kilometrów. Czasami w trakcie podróży uda mi się jeszcze na chwilę wpaść do wnuków, tak sobie sprytnie to wszystko poustawiałem. W końcu muszę mieć coś z życia, a taka wizyta dodaje mi energii!
Sporo się zmieniło przez te lata. Na pewno podejście ludzi do czytania. Młodzi coraz mniej chętnie kupują prasę, ale starsi w dalszym ciągu ją nabywają. Najwięcej sprzedajemy prasy dla kobiet, zwłaszcza kolorowych tytułów. Staramy się spełniać oczekiwania naszych klientów. Wiemy na przykład, że często kupują u nas bilety, to dbamy o to, żeby zawsze były w kiosku. Przez tyle lat chyba tylko raz zdarzyło się, żeby ich zabrakło.
Większość naszych punktów jest usytuowana przy przystankach. To ważne, bo wpływa na charakter naszej pracy. Ludzie w takich miejscach nie mają czasu, spieszą się, dlatego szybkość obsługi jest najważniejsza. Nie posiadamy saloników, lecz kioski z okienkiem, bo właśnie taka metoda najlepiej sprawdza się przy wiatach autobusowych.
Wolny czas najchętniej spędzam w gronie znajomych i rodziny. Takich chwil nie jest niestety zbyt wiele, dlatego staramy się nie opuszczać okazjonalnych imprez – imienin, urodzin, wesel. Tam bawimy się najlepiej. Dużo uwagi staram się poświęcać też swoim trzem ukochanym wnukom – jak powiedziałem wcześniej, nawet jeżeli jest to w „godzinach pracy”!
Prowadzi też… agencję bankową
Wiesław Miliszewski z Rajgrodu
Szesnaście lat temu zostałem bez pracy, co skłoniło mnie do działania. Pomyślałem, że warto postawić na sklep z artykułami szkolnymi. Znalazłem dogodną lokalizację w pobliżu szkoły. Punkt był jednak bardzo ciasny, ale na szczęście potem udało mi się go znacznie rozbudować. I przede wszystkim poszerzyć działalność o prasę. Po kilku latach związałem się z Kolporterem.
Potem po sąsiedzku powstała agencja bankowa, prowadzona przez mojego znajomego, który poprosił mnie o wydzierżawienie dwóch metrów kwadratowych mojego sklepu. Zgodziłem się, ale po 2-3 latach kolega musiał z tego zrezygnować. W banku polecił jednak moją osobę, a ja zgodziłem się na przejęcie punktu. I dzisiaj w jednym miejscu prowadzę zarówno salonik, jak i agencję bankową.
Co to oznacza? Posiadam dwa oddzielne punkty kasowe, w których można załatwić praktycznie wszystko – założyć lokatę, rachunek bankowy, wziąć kredyt, a także wypłacić pieniądze. To oznacza, że czasami jestem niczym mówiący bankomat. Nikogo nie zatrudniam, ale w prowadzeniu działalności bardzo pomagają mi żona i moi dwaj synowie. Tworzymy świetny, zgrany i rodzinny zespół.
Dzisiaj nie potrafię powiedzieć, która działalność jest ważniejsza, bo obie mają równie istotne znaczenie. Na pewno w najbliższym czasie nie zamierzamy rezygnować z żadnej z nich. W obu punktach najważniejsza jest właściwa obsługa klienta. Musimy dbać o kupujących, zawsze podchodzić do nich profesjonalnie i z uśmiechem na twarzy. To czasami sporo kosztuje, ale nie ma przeproś – wszelkie smutki czy zły nastrój chowamy za drzwiami. Do tego ważna jest koncentracja, zwłaszcza w działalności bankowej, bo każda pomyłka ma poważne konsekwencje.
Gdy czujemy wypalenie, uciekamy do naszego domu, oddalonego dwanaście kilometrów od Rajgrodu. Teraz dostosowaliśmy to miejsce do tego, by przyjeżdżać tam nawet zimą. To znakomite oderwanie od rzeczywistości, od pracy. Tam ładujemy akumulatory do pokonywania kolejnych trudności. Mi najlepiej odpoczywa się, gdy mogę wyjść na działkę i skosić trawę. Niby to też praca, ale jakże przyjemna!
Tomasz Porębski