cykliczne porady dla sprzedawców, opinie ekspertów

Naładowani pozytywną energią

Ich duże doświadczenie w handlu przekłada się nie tylko na wyniki sprzedaży, ale też podejście do pracy. Nikt nie narzeka, nie szuka negatywów, lecz pozytywów swojego zawodu. Wszyscy podkreślają, że taka działalność im się po prostu podoba. Prezentujemy najlepszych kontrahentów Oddziału Dolnośląskiego Departamentu Dystrybucji Prasy Kolportera.
O trzeciej jestem w pracy

Robert Pilecki sprzedaje prasę od 24 lat (Fot. Benedykt Sauter)

Robert Pilecki ze Świdnicy:
Sprzedażą prasy zajmuję się już od 24 lat! Moja mama rozpoczęła wtedy pracę w kiosku Ruchu. W 2000 roku postanowiliśmy przejść prywatyzację i przejąć kiosk na własność. Dwa lata temu trafiliśmy do Kolportera, bo szukaliśmy lepszego i uczciwszego dostawcy. Kolporter był najlepszą alternatywą i dzisiaj wiemy, że podjęliśmy słuszną decyzję. Jesteśmy bardzo zadowoleni, to była dobra zmiana.
Czy handel mam w małym palcu? Chyba można tak powiedzieć. Tyle lat w tym zawodzie… Człowiek zdążył się nauczyć naprawdę wszystkiego. Zresztą wykształcenie też mam zbliżone, bo kończyłem szkołę o kierunku handlowym. Od początku wiedziałem więc, że chcę zajmować się właśnie taką działalnością. I lubię tę pracę, sprawia mi ona dużą satysfakcję.
Staram się reagować na to, co dzieje się na rynku. Obserwuję rynek prasowy i odpowiednio na niego reaguję. Przykładowo, gdy widziałem, że „Claudia” będzie kosztowała 1,99 zł, a „Viva” tylko 99 groszy, od razu zwiększyłem nakład tych czasopism w swoim punkcie. Efekt był taki, że choć miałem dużo więcej sztuk niż zazwyczaj, to sprzedałem je wszystkie. Duża w tym zasługa Kolportera – miłe panie z obsługi są zawsze pomocne i szybko spełniają moje prośby związanie z asortymentem.
Jak przyciągnąć klienta? Ja postawiłem na godziny pracy. W kiosku jestem już po godzinie 3. rano, a pół godziny później go otwieram. Do tego przyzwyczaiłem swoich klientów. Proszę mi uwierzyć, że to się opłaca. Sprawdziłem, że większy utarg notuję w godzinach 4-7 niż 7–15. Bo właśnie o piętnastej zamykam kiosk. Popołudniami sprzedaż była już dużo niższa, dlatego było to zupełnie nieopłacalne. Wolę w tym czasie pospacerować – lubię piesze wędrówki. Często towarzyszy mi w nich mój pies. Jednak nie mamy na nie wiele czasu, go wcześnie kładę się spać.

 
Salonik i księgarnia

Aleksander Wojteczek (na zdjęciu) wspólnie z Andrzejem Kajorem prowadzi księgarnię i salonik (Fot. Dariusz Nowak)

Aleksander Wojteczek ze Złotoryi:
Nasza działalność, którą prowadzę wraz z Andrzejem Kajorem, jest dość specyficzna i niecodzienna, bo w jednym miejscu mamy księgarnię i salonik prasowy. To jeden duży lokal, ale wydzielony na dwie części. To ciekawe połączenie zyskało jednak sympatię klientów.
Księgarnię przejęliśmy od Domu Książki, w którym pracowały nasze żony. Osiem lat temu zdecydowaliśmy się, że warto rozwinąć działalność i wtedy wprowadziliśmy do sklepu prasę. Wszyscy wiemy, jak wygląda obecnie czytelnictwo w Polsce i zauważamy trend spadku sprzedaży książek. Z prasą wygląda to lepiej, choć też do ideału sporo brakuje.
Duży wpływ na naszą pracę ma lokalizacja naszej księgarni. Znajdujemy się w ścisłym centrum miasta, a że jest to miasteczko turystyczne, to sporo mamy klientów przypadkowych, którzy nie znają nas i wchodzą prosto z ulicy. Staramy się ich zachęcić ładnymi szyldami i gablotami. Oczywiście mamy też grupę stałych klientów, a że miasto nie jest duże, to doskonale się znamy. Miłe rozmowy są tutaj na porządku dziennym.
Musimy klientów przyciągać różnymi sposobami. Ubolewam nad tym, że nie możemy tylko skupić się na sprzedaży książek czy prasy, ale to jest niestety niemożliwe. Dlatego do naszego asortymentu wprowadziliśmy różne gadżety – chociażby zabawki dla dzieci czy obrazy. Wraz z naszym personelem – a pracuje u nas łącznie pięć osób – staramy się, żeby było to jak najbardziej opłacalne. I żeby klienci byli zadowoleni.
Po pracy przychodzi czas na sport. Jesteśmy zapalonymi fanami piłki ręcznej, byłem nawet kiedyś trenerem miejscowej drużyny. Do dzisiaj wraz z wspólnikiem gramy w zespole oldbojów, bierzemy udział w rozgrywkach ligowych. Uwielbiam też jeździć na nartach i przynajmniej raz w roku staram się wyjechać na tygodniowy wypoczynek w góry.

 
Jestem aktywna

Ewa Pienio w wolnych chwilach pisze wiersze o Twardogórze (Fot. Ryszard Szyrkowski)

Ewa Pienio z Twardogóry:
Byłam nauczycielką języka polskiego, w szkole przepracowałam 30 lat, więc kontakt z ludźmi mam we krwi! Z Kolporterem związałam się dziesięć lat temu. To była doskonała propozycja dla osób takich jak ja – na emeryturze, którzy chcą coś jeszcze robić. Praktycznie na tę działalność zdecydowałam się z dnia na dzień.
Mój punkt to typowy salonik na rynku głównym. Mamy piękne regały, ale też stoliczek i krzesełka, gdzie klienci mogą sobie usiąść, jeśli mają na to ochotę. To oni są tutaj najważniejsi, dlatego staram się im pomagać i doradzać. Ale jeśli ktoś jest niegrzeczny, bo na przykład trzaśnie drzwiami, to oczywiście zwrócę mu uwagę. Tutaj wychodzi chyba moje pedagogiczne doświadczenie. W końcu w szkole często musiałam wychowywać swoich podopiecznych, a nie tylko uczyć ich zasad językowych.
Nie chcę się chwalić, ale chyba klienci mnie lubią. Niekiedy słyszę od nich: „Pani Ewa to zawsze się uśmiecha!”. Ale taki mam charakter, idę przez życie z optymizmem! Jeśli nawet kiedyś smucę się z jakiegoś powodu, to nie pokazuję tego na zewnątrz. To jednak nie zdarza się często, gdyż ja do pracy po prostu przychodzę z przyjemnością. Nie siedzę tu za karę. Lubię spotykać się z ludźmi, rozmawiać z nimi. Czasami przyjdą do mnie koleżanki z dawnych lat, to wtedy nawet zaparzam im kawę i sobie opowiadamy o różnych wydarzeniach. Taki tryb życia bardzo mi odpowiada.
Śmieję się, że jestem taką „aktywną emerytką”, ale to prawda. Nawet wolne chwile staram się wypełniać maksymalnie. Dlatego często wyjeżdżam na różne rajdy, na wycieczki w góry, niekiedy do teatru. Oczywiście dużo czasu poświęcam swoim wnukom, którzy są fantastyczni. Oni nie dają mi spokoju, mówią: „Chodź babciu, pójdziemy się pobawić” i cóż mogę zrobić? Idę! A jeszcze pochwalę się, że osiem lat temu zrobiłam prawo jazdy! Można to nazwać pewnym szaleństwem, ale jestem z siebie bardzo dumna.

 
Krok po kroku

Maria Firlej prowadzi swój salonik razem z mężem (Fot. Ryszard Szyrkowski)

Maria Firlej z Wrocławia:
Jesienią minęło dziesięć lat, odkąd prowadzimy z mężem salonik prasowy. Zaczynaliśmy od malutkiego sklepiku, ale potem z czasem staraliśmy się go poszerzyć. Tymi małymi kroczkami dochodziliśmy do pewnych efektów. Wzięliśmy „ślub” z Kolporterem i nie mamy powodów do narzekań. Wszystko układa się bardzo dobrze.
Nie potrafię jednak dzisiaj powiedzieć, dlaczego zdecydowaliśmy się na taką działalność. Chyba po prostu chcieliśmy coś zmienić. Wstaliśmy rano, powiedzieliśmy: „otwieramy sklep” i zaczęliśmy to realizować. Jedyne pytanie brzmiało – co mamy sprzedawać? A że kolorystyka prasy jest taka ładna… No tak, braliśmy to pod uwagę – w końcu prasa jest dużo bardziej sympatyczna niż chociażby ziemniaki (śmiech).
Mam satysfakcję, bo wszystkiego uczyliśmy się od podstaw. Wcześniej nie mieliśmy żadnego kontaktu z taką pracą. Na początku było bardzo trudno, choć z dzisiejszej perspektywy cieszę się, że zaczynaliśmy od małego punktu. Wtedy było to wszystko łatwiej ogarnąć. Potem, gdy zaczęliśmy już sobie radzić coraz lepiej, stopniowo mogliśmy się rozwijać. To była najlepsza droga.
Znajdujemy się w specyficznej dzielnicy, gdzie wszyscy są praktycznie sami swoi. Dlatego dbamy o dobrą atmosferę, bo większość klientów to okoliczni mieszkańcy. Jeżeli ich czymś zrazimy, już do nas nie wrócą. Staramy się więc ich zatrzymać różnymi środkami. Przykładowo mamy założonych ponad sto teczek. Klienci nie trzymają w nich jednak tylko atrakcyjnych magazynów, ale też zwykłe tygodniki czy dzienniki. Wtedy jednak czują, że są wyróżnieni, że dbamy o nich. Klienci bardzo sobie cenią takie indywidualne podejście.
To nie jest na pewno łatwa praca, wymaga również fizycznego wysiłku. Rano, gdy otrzymujemy dostawę, musimy to szybko i sprawnie porozkładać. Jeszcze pół roku pracowaliśmy też w niedzielę, ale teraz zrezygnowaliśmy z tego pomysłu. Ten czas wykorzystujemy na odpoczynek, bo na urlopie byliśmy bardzo dawno. Nie jesteśmy pracoholikami, uważamy, że życie osobiste ma ogromne znaczenie. Chcemy przychodzić do pracy naładowani pozytywną energią, a to bez wypoczynku jest niemożliwe.
Tomasz Porębski

Dodaj komentarz