Piotr Guz w pewnym momencie prowadził nawet trzy saloniki prasowe. Gdy zobaczył ofertę Kolportera o poszukiwaniu menedżera rejonu, swoją aplikację wysłał w ostatnim dniu rekrutacji. I choć nie wierzył, że mu się uda, dwa dni później otrzymał zaproszenie na rozmowę. Dzisiaj szykuje się do otwarcia trzydziestego saloniku.
W Pana przypadku podobno wszystko zaczęło się przez… kobietę?
– Zgadza się. Pierwszy, osiedlowy salonik w Krasnymstawie otworzyliśmy w 2006 roku. Uruchomiła go moja żona, wtedy jeszcze dziewczyna. Pracowała u swojego brata i dostała propozycję samodzielnego prowadzenia saloniku. Zdecydowała się podjąć wyzwanie i tak się zaczęło – poprowadziliśmy go razem. W międzyczasie wzięliśmy ślub. Po trzech latach żona zrezygnowała z prowadzenia działalności, a ja uruchomiłem drugi punkt w Tesco, przy drodze krajowej z Lublina do Zamościa. A potem był jeszcze trzeci salonik, aczkolwiek pod koniec działalności wróciliśmy tylko do jednego punktu.
Dość szybko odnalazł się Pan w tej pracy. Co było w niej najważniejsze?
– Wiele rzeczy składało się na dobre wyniki. Dla mnie bardzo ważna była systematyczność –nigdy nie odkładałem tego, co mam zrobić na jutro. Porządek, estetyka w saloniku przyciąga klientów, to oni są najważniejsi. To dla nich i zgodnie z ich sugestiami trzeba było ciągle uzupełniać asortyment. Wprawdzie z uwagi na lokalizację moich saloników większość klientów była przypadkowa i trudno było na bieżąco spełniać ich oczekiwania, ale byli i tacy, którzy systematycznie u mnie bywali.
Dwa lata temu został Pan Partnerem Miesiąca. Powiedział Pan wtedy: „Za bardzo w przyszłość nie wybiegam. Żyję na bieżąco, żeby jak najlepiej przeżyć każdy dzień, żeby niczego nie stracić”. Kto by pomyślał, że niedługo Pana życie tak się zmieni…
– Kilka miesięcy później, w listopadzie 2010 roku, otrzymałem propozycję pracy w Kolporterze! Na Portalu Partnera przeczytałem informację o rekrutacji i zdecydowałem się wysłać zgłoszenie. Ale muszę przyznać, że zrobiłem to właściwie w ostatniej chwili. Później wszystko potoczyło się naprawdę błyskawicznie. Do dziś to wspominam – w poniedziałek wysłałem ofertę, w środę dostałem zaproszenie na rozmowę, a w czwartek byłem już na spotkaniu w filii Kolportera w Lublinie.
I długo nie musiał Pan czekać na rezultaty rozmów.
– Już następnego dnia dostałem telefon z zaproszeniem na szkolenie. Na rozmowach było kilka osób, ale do firmy dostały się dwie osoby – ja i Krzysiek Bednarczyk. Bardzo się z tego powodu ucieszyłem, bo wcześniej nie wierzyłem w to, że może mi się udać…
Brał Pan wcześniej pod uwagę to, że kiedyś może trafić do Kolportera?
– Nigdy o tym nie myślałem. Życie jednak potrafi zaskakiwać. A ja tylko mogę się cieszyć, że z tego skorzystałem i dokonałem takiej zmiany.
Przypuszczam, że charakter pracy bardzo się zmienił.
– Zdecydowanie tak. Kiedyś obsługiwałem swoje trzy saloniki, a teraz mam pod opieką 29 punktów. A właściwie to nawet 30, bo niebawem odbieramy kolejny salonik. Nie będę ukrywał – czasami jest ciężko, ale wiedziałem, na co się decyduję. Wiele się dzieje – to naprawdę różne wydarzenia, czasami zupełnie niespodziewane, które całkowicie zmieniają rytm pracy. To mi jednak całkowicie odpowiada.
Ułatwia Panu pracę fakt, że był pan kiedyś partnerem?
– Oczywiście. Mam pewną satysfakcję, bo jako partner osiągałem naprawdę dobre wyniki. W roku 2000 zająłem piąte miejsce w rankingu ogólnopolskim na najlepszego Partnera Roku. Jako właściciel saloników poznałem tę pracę od podszewki, wiedziałem wszystko, co powinienem wiedzieć. Ta działalność z czasem zaczęła mnie nieco nudzić, ale dzisiaj na nudę narzekać nie mogę.
Zwłaszcza że ma Pan kontakt z wieloma osobami.
– I to jest duży atut tej pracy. Oczywiście każda osoba jest inna i z każdą trzeba żyć w zgodzie, ale to mi się raczej udaje. Jestem przedstawicielem firmy, a więc pierwszą osobą, z którą partnerzy mają kontakt. Muszę umieć rozwiązywać ich problemy. Staram się, żeby obie strony były zadowolone – zarówno kontrahenci, jak i firma Kolporter.
A co po pracy? W jaki sposób regeneruje Pan siły przed następnym dniem?
– Tego wolnego czasu nie ma dużo. Dlatego, gdy już mam tę chwilę oddechu, to poświęcam ją na kontakt z rodziną. Mam 4,5-letniego synka i staram się spędzać z nim jak najwięcej czasu.
Rozmawiał Tomasz Porębski