O niełatwym kawałku chleba, jakim jest handel opowiada Paweł Habdas, który w Tychach prowadzi kiosk, należący do sieci Traf Press.
Od dawna zajmuje się Pan handlem?
– Mija już piętnaście lat. Najpierw pracowałem jako sprzedawca, w dużym prywatnym sklepie ze sprzętem AGD, ceramiką i podobnymi rzeczami. Ale szybko zdecydowałem się przejść „na swoje”. Teraz prowadzę kiosk, pracując dla osoby, która jest jego właścicielem. Pracę sprzedawcy – kioskarza znam od podszewki.
Handel to nie jest lekki kawałek chleba.
– Nie jest. Pracuję siedem dni w tygodniu, świątek, piątek i w niedzielę.
O której Pan zaczyna?
– Kiosk otwieramy o godzinie 9, więc już o 8 muszę być w pracy, żeby zdążyć przyjąć i rozłożyć prasę, sprawdzić, czy wszystkie półki są zatowarowane. Dostawy są codziennie, na bieżąco. W ofercie mamy prasę, około tysiąca tytułów, drobne słodycze, gumy, napoje, parafarmaceutyki, doładowania, cygara, cygaretki, tytonie, e-papierosy. Jest też Lotto. 90 procent towaru mamy od Kolportera. To dla nas bardzo wygodne, głównie dlatego, że możemy korzystać z faktur elektronicznych. Kiosk mieści się w pasażu handlowym. To bardzo dobre miejsce, przychodzi do nas mnóstwo klientów. Punkt jest czynny do godziny 21, czyli przez 12 godzin.
I przez cały ten czas jest Pan na nogach?
– Sprzedających jest kilku. Ale zawsze na jednej zmianie obsługuje jedna osoba. Czasem zmieniamy się co 6 godzin, a czasem co 12. I faktycznie przez cały ten czas jest się na nogach, bo ciągle są klienci. Do tego jeszcze trzeba zrobić zwroty, zamówienia, jeśli czegoś potrzebujemy. Jak się zapomni czegoś oddać, albo przegapi się, że mija termin przydatności np. batonów, to są straty. Na początku tygodnia jest większy luz. Ale już od czwartku zaczyna się duży ruch. Bywają takie dni, że nie można nawet na chwilę zamknąć kiosku, aby wyjść do toalety czy pójść coś zjeść.
Zamknięcie kiosku za ostatnim klientem też nie oznacza jeszcze końca pracy?
– Nie. Trzeba jeszcze „skończyć” z prasą. Czyli spakować dzienniki, zrobić zwroty w systemie, posprzątać, zapakować gazety do skrzynki. Jak się ma wprawę, to zajmuje to jakieś 30 minut.
Co dla pana jest najtrudniejsze w tej pracy?
– Kontakt z klientami. Trzeba mieć do tego predyspozycje. Nie każdy lubi, jak do jego miejsca pracy przychodzi powiedzmy 400 osób dziennie. A klienci są różni. Dlatego trzeba być cierpliwym, swoje problemy zostawić w domu. Potrzebna jest też oczywiście uprzejmość. I wiedza. Naszym głównym asortymentem jest prasa. Muszę znać tytuły, które mamy w ofercie, bo bywa, że klienci pytają o radę. Trzeba wiedzieć co się ukazuje z danej tematyki, kiedy się ukazuje.
Ma Pan bieżący dostęp do prasy więc jest Pan chyba dobrze zorientowany w tym, co się dzieje na świecie?
– Właśnie to najbardziej lubię w swojej pracy – kontakt z prasą. Oczywiście najchętniej czytam to, co wiąże się z moimi zainteresowaniami, ale sięgam także po pisma z innych dziedzin. Teraz na przykład hitem są wszelkie historyczne dodatki. Właściwie wszystkie większe tygodniki takie mają. I ludzie naprawdę chętnie je kupują.
Jest Pan też chyba na bieżąco z politycznymi sympatiami Polaków? Widać to przecież po rodzaju gazet, które najlepiej się sprzedają.
– To prawda. Teraz zdecydowanie lepiej sprzedają się prawicowe tygodniki. Potem dzienniki typu „Gazeta Wyborcza” czy „Rzeczpospolita”. Jest „Fakt” i dalej długo, długo nic. Znam sympatie polityczne klientów, często zresztą wysłuchuję od nich różnych komentarzy na tematy polityczne. Ale sam nigdy nie wdaję się w dyskusję, nawet jeśli mam inne poglądy. To by się mogło źle skończyć (śmiech).
A co jeszcze, oprócz cierpliwości i uprzejmości, jest niezbędną cechą dobrego sprzedawcy?
– Zdrowe nogi. Bo czasami trudno nawet na chwilę usiąść na krześle.
Rozmawiała Monika Wojniak