cykliczne porady dla sprzedawców, opinie ekspertów

Wędzenie w europejskiej normie

Na początku stycznia media roztoczyły apokaliptyczną wizję przyszłości polskich masarzy, zwłaszcza tych, którzy prowadzą niewielkie firmy. Od września br. mają bowiem obowiązywać nowe, zaostrzone przepisy unijne dotyczące wędzenia wędlin na otwartym ogniu. Przepisy tak restrykcyjne, że tysiącom rodzimych wędliniarzy grozi upadek. A jak jest naprawdę?
 

W Polsce od lat tradycyjne wędliny wędzone są na wolnym ogniu (Fot. Marcin Smolinski - sxc.hu)
W Polsce od lat tradycyjne wędliny wędzone są na wolnym ogniu (Fot. Marcin Smolinski – sxc.hu)

Przepisy, o których mowa, dotyczą zawartości substancji smolistych w żywności, przede wszystkim w wędlinach, serach i rybach. Dotychczasowe obowiązujące normy wynoszą pięć mikrogramów benzopirenu na kilogram jedzenia. Od września stężenie tej substancji ma jednak wynosić zaledwie dwa mikrogramy. Jak wyjaśniają unijni urzędnicy, benzopiren jest rakotwórczy, stąd konieczność ograniczenia jego zawartości.
Jednak wędząc wędliny czy sery tradycyjną metodą, tak wyśrubowanej zwykle normy nie da się osiągnąć, konieczne jest korzystanie z tzw. atmosów – komór wędzarniczych sterowanych elektroniką. Wędliny są kąpane w chemicznym ekstrakcie, który zapewnia podobne doznania smakowe bez szkodliwych substancji smolistych. Rzecz w tym, że kosztowna modernizacja urządzeń wędzarniczych przekracza możliwości finansowe drobnych wytwórców. Nie wyobrażają sobie oni zresztą, by mogli produkować kiełbasę jałowcową, myśliwską czy lisiecką inną metodą niż tradycyjną. – Od wieków wędliny są wędzone na wolnym ogniu i jeszcze nikt od tego nie umarł – mówią.
Nerwowe nastroje w branży mięsnej tonuje polski rząd. – Rząd będzie analizował unijne przepisy dotyczące wędzenia wędlin, by ustalić, w jakim stopniu dotyczą one najmniejszych firm – powiedział cytowany przez PAP premier Donald Tusk i dodał, produkcja regionalna i lokalna jest zwolniona z pewnych rygorów sanitarnych pod warunkiem, że produkty te sprzedawane są na rynku lokalnym. Tutaj jest więc szansa dla polskich wytwórców.
Z kolei minister rolnictwa Stanisław Kalemba uspokaja, że większość polskich wędlin już teraz nie przekracza restrykcyjnych norm unijnych. W podobnym tonie wypowiadał się w mediach Witold Choiński, prezes Związku Polskie Mięso, zdaniem którego wizja bankructwa wielu zakładów jest grubo przesadzona. Badania przeprowadzone w ostatnich latach wykazały, że zawartość szkodliwych substancji w polskich wędlinach wynosi 1-1,5 mikrograma na kilogram. Wygląda więc, że cały problem jest burzą w szklance wody, wywołaną przez szukające sensacji media, i sprowadza się do pilnowania, aby stężenie benzopirenu nie przekroczyło, ustalonych przez Brukselę, 2 mikrogramów.
Ale jest jeszcze jedna możliwość, aby polscy masarze mogli spać spokojnie: Parlament Europejski może jeszcze zmienić rozporządzenie tak, aby dopuszczalne normy były nieco wyższe niż 2 mikrogramy. Tutaj jednak ruch należy do polskich europosłów, wiele zależy od ich działań w Parlamencie Europejskim. Pytanie tylko, czy w kampanii wyborczej przed wyborami do Europarlamentu będą mieli czas, by zająć się tą sprawą? Choć z drugiej strony, walcząc o prawa rodzimych wędliniarzy, mogą przecież pozyskać nowy elektorat.
RED

Dodaj komentarz